piątek, 25 września 2015

Peruwiańskie kurorty


02 wrzesień 2015 - DZIEŃ 119.

Do Mancory docieramy o 4 rano. Autobus kończy swój bieg kilka metrów od hotelu, w którym mamy zarezerwowany nocleg - oczywiście z wczesnym check-in'em. Prześpimy się do świtu na sofach, jak wstanie słońce, pójdziemy na plażę i po powrocie się zakwaterujemy. Nocleg w tym 3-gwiazdkowym hotelu zarezerwowaliśmy wczoraj o niskiej o dziwo cenie - 38 soli (45 zł) za pokój dwuosobowy. Wszystko staje się jasne, kiedy wita nas recepcjonista tłumacząc, że zrobił błąd na Hostelworld i zamiast cenę dla dwóch osób, wstawił dla jednej. Oczywiście jest to jego strata i cena pokoju dla nas pozostaje bez zmian, ale... jak byśmy chcieli dopłacić 20 soli, to byłoby super. Niedoczekanie. Specjalnie zarezerwowaliśmy ten hotel ze względu na atrakcyjną ofertę, domyślaliśmy się, że to błąd, bo na Booking.com cena była dwa razy wyższa. O dziwo jest na tyle miły, że pozwala nam pójść już teraz do pokoju, z czego z radością korzystamy. Pokój okazuje się  być najlepszy, jaki do tej pory mieliśmy - duży pokój z balkonem, ogromne małżeńskie łóżko, szafa, telewizor, łazienka - luksus, a w tej cenie - podwójny ;) Żałujemy teraz, że nie zarezerwowaliśmy go na więcej dni. Bierzemy prysznic i kładziemy się do świeżej, pachnącej pościeli...

Wstajemy o 10:00 i wskakujemy w stroje kąpielowe. Moja infekcja gardła rozwinęła się już do tego stopnia, że tracę głos. Tuż pod naszym hotelem, bardzo miła, potężnych rozmiarów pani, o karaibskim wyglądzie, serwuje pyszne domowe obiady w małej kuchni na zewnątrz, tuż przy chodniku. Posilamy się wczesnym lunchem, po czym idziemy na plażę. Mancora, to peruwiański kurort, raj dla surferów, kitesurferów i innych miłośników wielkich fal. Miasteczko jest niewielkie, wzdłuż głównej ulicy stoją hotele, knajpki, sklepy, kasyno z automatami i sklepy z pamiątkami. Jest przyjemna, wakacyjna atmosfera. Nie ma jeszcze sezonu, więc zagranicznych turystów nie ma zbyt wielu, jest za to trochę miejscowych. Dzień spędzamy na słodkim lenistwie i opalaniu się na plaży. Smarujemy się kremem z filtrem 50, a i tak słońce przypieka niemiłosiernie. Nie trzeba nawet wstawać z ręcznika, żeby wypić piwko, wodę kokosową, zjeść loda, zakupić naszyjnik z pereł czy inne okulary Rey Bena czy Dulce&Gabena ;) Sprzedawcy nie próżnują - full service od rana do wieczora. Jesteśmy już stosunkowo niedaleko równika, jest wrzesień, toteż słońce świeci prawie idealnie pionowo, w związku z czym nie trzeba specjalnie ustawiać się do słońca, aby maksymalnie wykorzystać padające promienie brązujące nasze ciała ;)







03 wrzesień 2015 - DZIEŃ 120.

Dziś niestety musimy się wykwaterować z naszego hotelowego przybytku. Wczoraj na szczęście znaleźliśmy hostal z basenem w cenie 45 soli, więc od razu tam uderzamy. Mamy w planie wycieczkę do Nura - plaży oddalonej kilkanaście kilometrów od Mancory, gdzie żyją ogromne żółwie morskie. Autobusem za 2 sole podjeżdżamy do miejscowości Organos, skąd można wziąć moto-taxi za 10 soli do Nura albo przespacerować się wzdłuż plaży, co też zamierzamy zrobić. Wszyscy nam mówili, że to niedaleko. Plaża w Organos wygląda ładnie, zaledwie kilka osób leży w cieniu trzcinowych parasoli. Ruszamy w drogę, raz po raz mijając ogromne cielska martwych lwów morskich wyrzuconych przez fale na brzeg oceanu. Część z nich zaczyna być już pałaszowana przez kolonie krabów... 







Słońce przypieka, jego promienie nie rzucają praktycznie żadnego cienia, a Nura jak nie było, tak nie ma. Po 2 godzinach na horyzoncie majaczą jakieś łódki, chyba docieramy. Nikt nam nie powiedział, że z Organos do Nura jest 7 km... Idziemy na obiad do jednej z trzech otwartych knajpek przy plaży - reszta podobno zamknięta ze względu na silny wiatr. Zamawiamy ceviche i smażoną rybę. Ceviche okazuje się być najlepszym jakie jedliśmy i po drugim daniu, domawiamy jeszcze jedną porcję - wyborne! 



W końcu idziemy na te słynne żółwie. Wstęp 5 soli obejmuje też malutkie muzeum. Na molo rybacy sortują świeżo wyłowione ryby, wokół latają potężne pelikany i inne ptako-latawce szybujące nad głowami, licząc na rybne resztki. Z boku pomostu prowadzą schodki w dół. W otoczonej bojami kilkunastometrowej przestrzeni, ludzie kąpią się z wielkimi żółwiami. Sami byśmy się pokąpali, ale przy mojej infekcji gardła, silnym wietrze i braku ręczników, to nie jest chyba najlepszy pomysł. Żółwie od czasu do czasu podkarmiane są kawałkami kalmarów, więc atrakcja turystyczna murowana, dopóki jest jedzenie. 











Chwilę stoimy na pomoście, po czym moto-taxi jedziemy do centrum miasteczka, a stamtąd busem do Organos. W Organos idziemy jeszcze na plażę, co by wykorzystać popołudniowe słońce. Po godzinie wracamy na dworzec, kupujemy bilety do Mancory za pół godziny i idziemy jeszcze na malutki rynek, gdzie posilamy się szaszłykami z serc wołowych tzw. anticuchos (brzydzą mnie podroby, ale muszę przyznać, że szaszłyk jest całkiem niezły) oraz ryżem na mleku podawanym z wiśniami w galaretce - pyszne! W końcu wracamy do Mancory. 



Wieczorem idziemy do kasyna pograć na automatach. Nie sądziliśmy, że może to być taki fun, szczególnie jak zacznie się wygrywać. Ja przegrywam 6 soli, Raf wygrywa 17 :) Szczęście mu dopisuje. 

Intelektualny Kloszard

04 wrzesień 2015 - DZIEŃ 121.

Dzisiejszy dzień znów mija pod znakiem plażowania. Pogoda jest tu idealna, 30 stopni, żadnej chmurki na niebie, znad oceanu wieje delikatna bryza, nasze ciała łapczywie wchłaniają szkodliwe promieniowanie słoneczne. Nie chce nam się ruszać dalej, biorąc pod uwagę, że za chwilę jedziemy do Ekwadoru, a pierwsze miasto, które jest na naszej drodze, położone jest znów w Andach... no nic, póki co korzystamy z błogiej chwili. O 13:30 Raf się ulatnia do hostalu, żeby obejrzeć mecz Polska-Niemcy, ja zaś wygrzewam się na leżaku słuchając audiobooka o prokuratorze Szackim, od którego jestem uzależniona. Rafał mówi, że nie ma już ze mną kontaktu ;)







Kiedy o 15:00 wracam do hostalu, z tarasu dochodzą mnie siarczyste wyrazy - domyślam się już, jaki jest wynik meczu. Kąpię się jeszcze w naszym basenie po czym idziemy na obiad - Raf wcina jego ulubione peruwiańskie lomo saltado, czyli kawałki polędwicy wołowej z papryką, pomidorami i cebulą, w akompaniamencie ryżu, a ja rybę w sosie śmietanowo-cebulowym. Razem z zupą i napojem, każdy zestaw za jedyne 8 soli (10 zł).



Wieczór spędzamy na chilloucie, przed telewizorem, porównując opaleniznę. Wieczorem dopiero wyszło, jak przypiekliśmy nasze ciała. Jutro chyba nici z opalania. 


05 wrzesień 2015 - DZIEŃ 122.

Kiedy wstajemy rano, niebo zasnute jest warstwą chmur. Uff, całe szczęście, bo nasza skóra mogłaby nie wytrzymać dzisiejszej słonecznej dawki. Idziemy na śniadanie do naszej karaibskiej znajomej, po czym uzależniony od hazardu Raf zaciąga mnie do kasyna. Czas na kolejne wygrane. Z rana maszyny chyba nie są takie szczodre i po kilkunastu minutach przegrywamy 10 soli. Resztę dnia spędzamy na telefonowaniu do rodziny i znajomych, pisaniu bloga i ogarnianiu rzeczy związanych z dalszą podróżą. W jednej z agencji turystycznych kupujemy bilet do Cuenca w Ekwadorze na godzinę 23:00. Miły właściciel hostalu mimo wykwaterowania pozwala nam spędzić cały dzień przy basenie. Popołudniowa rozgrywka w Scrabble kończy się zaciętym remisem. Jeden mały błąd... a byłaby druga w życiu wygrana z Rafałem sam na sam... Kolację znów pałaszujemy u karaibskiej pani i znów zachodzimy do znajdującego się obok kasyna. Raf chce się odegrać, tymczasem maszyny są nieubłagane i po pół godzinie wychodzimy ubożsi o kolejne 10 soli. Przynajmniej kawę nam zaserwowali. 




Uderzenie głową w schody...
O 22:40 stawiamy się przed agencją, z której mamy ruszyć w dalszą podróż. Właściciel patrzy na nas zaskoczony i informuje, że autobus jest o 23:45. Na bilecie jak byk napisane odjazd 23:00. Peruwiańska organizacja jeszcze w ostatni dzień musi nam się dać we znaki. Wkurzeni koczujemy na plecakach kolejną godzinę... Chyba cieszymy się, że już opuszczamy Peru. Mają fajne atrakcje, ale sam kraj jest zdecydowanie przereklamowany i za bardzo zniszczony masową turystyką. 

Przed północą wskakujemy w autobus do Ekwadoru. Żegnaj Peru!

Z pozdrowieniami, 

Plażowiczka



Nasza dotychczasowa trasa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz