sobota, 5 września 2015

Arequipa i Juanita - dziecięce rytuały


02 sierpień 2015 - DZIEŃ 88.

Uuuf, okazuje się, że nocka w autobusie nie musi być wcale taka zła. Spaliśmy nie najgorzej, ale ok.  4 dojechaliśmy do Arequipy i zostaliśmy wyrzuceni z naszego dyliżansu. Turystyczne destynacje to taxówkowe Eldorado i nawet w środku nocy jest w czym wybierać. My skusiliśmy się na Tico - coś pomiędzy normalną taksówką, a moto-taxi - i pomknęliśmy do naszego wcześniej zarezerwowanego hostelu. Dojeżdżając do jakiejś nowej lokalizacji w nocy stosujemy technikę przeczekania. Polega ona na tym, że wcześniej rezerwujemy turystyczny hostel dla plecakowiczów - w takich przybytkach zawsze jest "świetlica", czyli wspólna przestrzeń z kanapami i innego tego typu udogodnieniami. Nasza rezerwacja zawsze jest na kolejny dzień, więc te kilka godzin przesypiamy w świetlicy i rano przenosimy się do świeżo przygotowanych łóżek. Często, kiedy hostel nie jest pełny, a nocny, zaspany recepcjonista ma trochę samodzielności i dobre serce, wskakujemy do łóżek prosto po przekroczeniu progu noclegowni. W ten sposób nie płacimy za jedną noc :> W skali naszego udało się nam zaoszczędzić sporo kapusty.

Tak też miało być tym razem. Nasze Tico chwilę pobłądziło po pustych ulicach i w końcu zatrzymaliśmy się pod bramą hostelu... . Miły pan otworzył nam wrota i był tak zaspany, że nawet nie sprawdził naszej rezerwacji, tylko od razu zaprowadził nas do pokoju. Tyle wygrać...

Wstaliśmy po 10.00 i Anka poszła do recepcji legalnie się zameldować. Jakie było jej zdziwienie, gdy bezczelna babka za ladą zażądała zapłaty za poprzednie 5 godzin. Po chwili wkroczyłem do akcji żeby trochę pokłócić się w moim turystycznym, bezokolicznikowym hiszpańskim.  W końcu straciła nadzieję i dała sobie spokój z upieraniem się o należną jej zdaniem kwotę. Nie mogła jednak przegapić okazji skorzystania z kursowej swobody i oszukała nas na 2 sole przy przewalutowaniu. W tym samym czasie sympatyczny pan, który wpuścił nas w nocy do pokoju wesoło przechadzał się ze słuchawkami na uszach po dziedzińcu. Tak właśnie wygląda turystyczna twarz Peru, jeśli ktoś widzi choć cień szansy na skasowanie cię za coś, to możesz być pewny, że nie przegapi takiej okazji ;>

Wybraliśmy się na obiad na mercado central - miejscowy targ - i za 6 soli na głowę (7 zł) najedliśmy się jak bobas o 2 rano - zupką, drugim daniem, deserem i kompotem. Ja skusiłem się na stek, a Śmietana marząca o makaronie, na Pasta a'la Mercado Central - czyli spaghetti w sosie pomidorowym zwieńczone udkiem z kurczaka :)

Po pożywnej strawie kontynuowaliśmy nasz spacer, podczas którego wciąż kosztowaliśmy miejscowych specjałów m.in. świeże sery prosto od ulicznego producenta i mrożone na miejscu w miednicy mleczne lody. Idąc w stronę rynku nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom: minęliśmy kilka dużych sklepów spożywczych, butiki z ciuchami, sklep z elektroniką, a wisienką na torcie był McDonald's - zachodnia cywilizacja. Co prawda lody w nim kosztowały prawie tyle, co nasze obiady, ale było czysto, leciała komercyjna popowa amerykańska muzyka, a w toaletach były deski, papier, mydło i płyn antybakteryjny! Inny świat! Dla zainteresowanych ciekawostką może być informacja, że tutejsze, amerykańskie fast foodowe sieciówki wcale nie są takie fast i na jedzenie trzeba chwilę poczekać, bo wszystko jest robione na bieżąco. Dodatkowo można w nich zamówić dania obiadowe na talerzu i np. w Macu można zjeść filet z kurczaka z ryżem, a to wszytko do woli zalać sosami ze specjalnego samoobsługowego stanowiska (kilka typów chili, mniam! ;>)





Polski akcent na banerze turystycznym w Arequipie

Więcej Tico niż rowerów

Pochodziliśmy chwilę po  rynku, który mimo swojej urody niewiele różnił się od rynków pozostałych południowoamerykańskich miast, pozaglądaliśmy do bankomatów celem znalezienia takiego bez prowizji (nawet banki w Peru próbują okradać...) i zajrzeliśmy do kilku agencji, aby dowiedzieć się o warunki i niezbędny sprzęt potrzebny do wspinaczki na wulkan Misti (5822 m n.p.m.). Arequipa słynie z fantastycznych krajobrazów, muszę przyznać, naprawdę rewelacyjne, w mojej prywatnej skali są w topie najlepszych. Widok stożka wulkanicznego górujący nad miastem tak zadziałał na naszą wyobraźnię, że od razu pomyśleliśmy o wspinaczce. Ostatecznie, po zasięgnięciu języka odpuściliśmy sobie tę aktywność i wieczór spędziliśmy na sączeniu pisco sour - narodowy peruwiański drink - pisco (bimberek z winogronowych wytłoczyn), limonka, piana uzyskana z ubicia białka i kilka kropel goryczkowej esencji. Drink niezły, dla miłośników kwaśnych smaków z pewnością warty polecenia. Ja jestem na tak :)






Pisco sour



03 sierpień 2015 - DZIEŃ 89.

Arequipa swoją urodę zawdzięcza wulkanicznej skale z której jest zbudowana. Jest to sillar - biało-różowa wulkaniczna skała, która oprócz przyciągającej wzrok barwy jest na tyle łatwa w obróbce, że peruwiańscy rzeźbiarze mieli pole do popisu tworząc wspaniałe portale i płaskorzeźby zdobiące budynki. Nie mówię tutaj tylko o kościołach i kamienicach. Paradoksalnie największe wrażenie robią wykończenia fasad banków czy budynków użyteczności publicznej. Na mnie zrobiły fenomenalne wrażenie. Niektóre kwartały Arequipy mogłyby wyznaczać standardy innym miastom, nie tylko tym południowoamerykańskim. Niestety jak doskonale wiemy z naszych poprzednich relacji, standardy estetyczne w tej części świata nie istnieją.




Tego dnia w naszym planie dnia było tzw. Muzeum Juanity, czyli Museo Santuarios Andinos. Cała historia dotyczy Inków i ich obrzędu „capac cocha", polegającym na składaniu dzieci w ofierze na szczytach najwyższych dostępnych im gór. Miało to zapobiegać katastrofom naturalnym. 

Ciało "Juanity" zostało znalezione w 1995 r. w kraterze wulkanu Ampato (6309 m n.p.m.), dzięki temu, że przez wulkaniczną erupcję częściowo stopniał lodowiec i "wypluł" jej zwłoki. Po przeprowadzonych w USA badaniach, ciało wróciło do Peru i zostało umieszczone w tematycznym muzeum, które jest niesamowite. Jak dla mnie, jest to jedno z lepszych muzeów jakie widziałem. Rozpoczynające się filmem przybliżającym kulisy badań i odnalezienia ciała i o idealnej wielkości. Spójne od początku do końca, budujące napięcie i z każdą salą przybliżające nas do kulminacyjnego punktu jakim jest rzeczona mumia. Fantastyczne. Obowiązkowy punkt dla każdej wycieczki do Peru.

Oprócz ciała Juanity (to jest najlepiej zachowane), odnaleziono więcej miejsc rytualnego składania ofiar, gdzie oprócz grobów udało się odszukać całą masę sprzętów z epoki, w tym wysokogórskich sandałów (sic!), ubrań i ofiarnych przedmiotów. Zdobywanie tak wysokich gór w XV w., powinno wprawić w zakłopotanie każdego leniuszka ;>

PS. W muzeum nie można było robić zdjęć, a aparat należało zostawić w depozycie.

Źródło: http://viagem.uol.com.br/ultnot/2009/09/02/ult4466u689.jhtm

Pełni zgrozy i emocji przeszliśmy się po gwarnym mieście, gdzie wręczono nam ulotkę reklamującą muzeum alpakowych dzianin. Wcześniej już słyszałem o nim dużo dobrego od innych turyściaków, więc i my skierowaliśmy się w jego podwoje. Muzeum okazało się ekskluzywnym sklepem z profesjonalnie przygotowanym muzealno-warsztatowym zapleczem. Pooglądaliśmy lamy i alpaki (czerwone wstążeczki na szyi i uszach mają odpędzać demony) i przenieśliśmy się do warsztatu gdzie obejrzeliśmy różne rodzaje wełny, naturalne barwniki i historyczne maszyny do przetwarzania tego andyjskiego skarbu. Ciekawe doświadczenie i nowa wiedza. Polecam!














Po południu pojechaliśmy na dworzec, skąd o 14.00 miał ruszać nasz autobus. Niestety, jak to tutaj zazwyczaj bywa nasze auto odjechało o 13.00... Udało nam się jednak znaleźć transport zastępczy, za 15 soli zaopiekowała się nami firma przewozowa Tico Tico i po 4 godzinach w busiku znaleźliśmy się u progu kanionu Colca - Chivay. Tam za S/20 znaleźliśmy przytulną norkę (w późniejszych podsumowaniach otrzymała zaszczytne miejsce w TOP3 naszych najgorszych noclegów) i położyliśmy się spać pod śpiworami i kilkoma warstwami koców...

Rafał

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz