poniedziałek, 19 października 2015

Kawa, kakao i Carpe Diem

4 październik 2015 - DZIEŃ 151.

Przedpołudnie spędzamy na plaży i relaksujemy się przed dzisiejszą "wyprawą" do lasu. Duże plecaki zostawiamy u Włocha i z małym idziemy na autobus do Santa Marta, gdzie przesiadamy się w bus do Bonda. Kiedy wysiadamy w małej wiosce, dookoła rypie głośna kolumbijska muza, w każdym sklepo-barze grają w bilarda. Tak tu się spędza niedzielne popołudnie. Zamierzamy udać się wgłąb lasu do finki polecanej nam przez Jana. Wskakujemy więc na motorowe taksówki i ruszamy w dzicz. 

Finka Carpe Diem położona jest w uroczym miejscu - z dala od cywilizacji, pośród natury, nieopodal rzeki. Na miejscu poznaliśmy właścicielkę, która pochodzi z Belgii i wraz z mężem kupili tę działkę kilka lat wstecz. Tutaj też urodziło się ich dwoje dzieci. Niesamowite, jak ludzie potrafią zostawić za sobą swoje miejskie życie i przeprowadzić się w zupełną dzicz. 





Finkowa kociarnia



Tu śpimy :)

Na obszarze finki znajduje się też mini farma kawy. Gospodynie codziennie zbierają dojrzałe ziarna, prażą je, mielą i podają gościom przepyszną organiczną kawę prosto z własnego podwórka. 

Popołudnie spędzamy na relaksie nad basenem.

Kawowe krzakulce


Nieprażone ziarna kawy


5 październik 2015 - DZIEŃ 152.

Jak pięknie wstać skoro świt. Odgłosy ptaków o 4-5 rano tak dawały się we znaki, że bez korków do uszu ani rusz. Ludzie żyjący poza pierwotnym rytmem przyrody. Czas na powrót do korzeni. Po śniadaniu udajemy się do sąsiedniej finki, w której uprawia się kakao. Za 10 000 pesos (12 zł) oprowadzono nas po kakaowym sadzie, poopowiadano o uprawie, zbieraniu i przetwarzaniu produktu. Wzięliśmy udział w procesie stworzenia masy kakaowej z uprażonych ziaren, toteż po obraniu ziaren z łupinek, mieliliśmy je przy pomocy młynka, następnie ugniataliśmy masę aż do wytworzenia tłuszczu kakaowego i w zależności od żądanego składu - wytwarzaliśmy czekoladę 75% i 50%. Na koniec lepiliśmy z tego czekoladowe smakołyki. Świetne doświadczenie. Jako zażarta wielbicielka czekoladowych łakoci, byłam zachwycona tym doświadczeniem. Na koniec zostaliśmy jeszcze poczęstowani gorącą czekoladą i z pełnymi brzuchami zakończyliśmy naszą wizytę na farmie. 

Kakaowy sad

Owoc kakaowca



Ziarna kakao

Bywa, że do owocu kakaowca dobierają się wiewiórki 

Wysuszone vs. świeże










Udaliśmy się jeszcze nad rzekę, gdzie znaki zachęcająco wskazywały drogę do naturalnego jacuzzi. Porelaksowaliśmy się w strumieniach wodospadu, po czym wróciliśmy do finki. 





6 październik 2015 - DZIEŃ 153.

Od rana piękne słońce, toteż wskakujemy w stroje kąpielowe i przedpołudnie spędzamy na opalaniu. Najczęściej około 12:00 chmury przykrywają słońce, trzeba więc korzystać z każdej takiej okazji. 

Później udajemy się na trekking po okolicznych wzgórzach, prowadzący do ruin kultury Tayrona. Był to lud indiański zamieszkujący górskie obszary północno-wschodniej Kolumbii, słynący z tworzenia systemów irygacyjnych i tarasów górskich. Ruiny nas nie zachwyciły, ale panorama zalesionych gór była fantastyczna. 






Znalezisko Rafała



Polskie kwiaty doniczkowe, tutaj w naturze



7 październik 2015 - DZIEŃ 154.

Dziś opuszczamy sielankowe miejsce i postanawiamy przebić się przez dżunglę, by dotrzeć do miasteczka Minca. Sam szlak nie należał do najcięższych, ale 30 stopni i wysoka wilgotność powietrza sprawiła, że mogliśmy wykręcać z pot z koszulek (dosłownie!). Kiedy po godzinie marszu zobaczyliśmy jeszcze ciężkie, szare chmury przewalające się przez masywy górskie, Raf chciał już zawracać. Mimo wszelkich pogodowych niedogodności, siąpiącego od czasu do czasu deszczu, przemoczonych ubrań i mokrych butów, krajobrazy i otaczająca nas wspaniała flora i fauna, zrekompensowała nam wszystkie niewygody. Zmęczeni, po 6,5 h, dotarliśmy w końcu do Minca. Miasteczko to słynie z pięknego położenia, szlaków pieszych i rowerowych, bogactwa przyrody, wodospadu, ale my jesteśmy padnięci i nie mamy siły na żadne dłuższe chodzenie. Zakwaterowujemy się w hostelu i wieczór spędzamy na oglądaniu filmów i odpoczynku. Wieczorna burza pozbawia prądu całe miasteczko, na szczęście nie na długo. 






Papajowe drzewa na szlaku


Plantacja kawy na szlaku



Bananowe spadówki


Na takim szlaku łatwo się zgubić





Dotarliśmy do Minca

Cheetosy o smaku "mieszanka strachu" - wydanie Halloween

Halloween'owe dekoracje ;)




8 październik 2015 - DZIEŃ 155.

Poranek spędzam na hostelowej werandzie, rozkoszując się kawą, świeżymi empanadami i widokiem tańczących mi nad głową wielobarwnych kolibrów. Do samochodu zaparkowanego przed hostelem pakuje się właśnie Amerykanka z psem, którzy też mieszkają w hostelu. Właścicielka mówi, że jedzie do Tagangi, więc możemy się z nią zabrać. Idealnie - w mig pakujemy manatki i po chwili jesteśmy już w drodze nad morze. Kobieta okazuje się być nieco świrnięta, przyjechała na dwa lata do Cartageny uczyć angielskiego bogate, kolumbijskie dzieci. Jej zdolności prowadzenia samochodu pozostawiały wiele do życzenia. Po 1,5 h jazdy, z ulgą wysiadamy z samochodu, ciesząc się, że nic nam się nie stało. Wracamy do Włocha i resztę dnia spędzamy na plażowaniu i pakowaniu się na jutrzejszą wyprawę do Parku Narodowego Tayrona. 



Z pozdrowieniami,

Anna M.