czwartek, 30 kwietnia 2015

Normalnie o tej porze...

Normalnie o tej porze klepię w korpo norze, normalnie o tej porze, raz lepiej, raz gorzej...

Jak to jest zwolnić się po 2,5 roku z pracy, którą w zasadzie się lubi, żeby pozwiedzać świat? Kojarzycie uczucie pójścia na urlop? Coś w ten deseń właśnie :) mam wrażenie, że jeszcze na dobre nie dotarła do mnie skala zmian, jakie właśnie zachodzą i ostatecznie zupełnie przeformułują moją codzienną rutynę. Ale póki co planowanie, szykowanie, pakowanie, kombinowanie... W zasadzie, cokolwiek mogę powiedzieć jedynie o tym ostatnim :) Jak to mawia Dziadek Janek, "Kto kombinuje, ten żyje". Spontaniczne, żywiołowe działanie, to, które zazwyczaj wytwarza nutkę stresu i niepotrzebną nerwówkę też oczywiście zostanie zaimplementowane, ale tym razem, w tym momencie, przykładam się do planowania właśnie. Biorąc pod uwagę szacowaną długość wyjazdu oraz złą famę Ameryki Południowej TYM RAZEM chcę być przygotowany na prawie wszystko (Swoją drogą, mam wrażenie, że nawet Anka jest zaskoczona moim zmysłem planisty:) Na kombinatorstwo i improwizację przyjdzie jeszcze czas :) Moje przeżycia z wyjazdów typu spanie pod synagogą w Nowym Sadzie mają swoje uroki, ale szczerze mówiąc, tym razem, przynajmniej na początku, chciałbym wejść w klimat krokiem spokojniejszym niż breakdance...

Za tydzień od teraz będziemy już siedzieć w samolocie do RIO, ale przed nami jeszcze długa droga. Co teraz? Uhh, biorąc pod uwagę jak wolno idzie dopinanie ostatnich guzików podczas mojego urlopu, aż boję się o tym wszystkim pomyśleć. Zawsze miałem skłonność zostawiania najtłustszych i najmniej apetycznych kąsków na koniec. Całe szczęście, że dzięki wolnym dniom, udało mi się przynajmniej skompletować odzież. Cały zestaw już jest gotowy i przymierzany do plecaka. Filozofia pakowania się na dłuższe wyprawy polega na tym, żeby wziąć jak najmniej rzeczy, ale mieć wszystko i być przygotowanym na każdą ewentualność. Sprawa się dodatkowo komplikuje jeśli planowany wyjazd przebiega przez kilka stref klimatycznych. Sama radość, że przemierzając stosunkowo niewielkie odległości można przenieść się z najsuchszego i jednego z najgorętszych miejsc na Ziemi w góry, gdzie wspinamy się po lodowcu... szkoda tylko, że w górskich spodniach i trekkingowych butach na Atacamie możemy się zgrzać, a w sandałach na lodowcu stracić palce... ;) Trochę nagłówkowaliśmy się z Anką, żeby po powrocie, od dźwigania na garbie tony sprzętu nie dostać ksywek Quasimodo i dromader. Chociaż teraz tak myślę, że w takiej sytuacji ksywka Mazury nie byłaby zła ;)

W momencie kiedy plecaki będą już spakowane, postaram się wrzucić krótką listę ekwipunku, żeby plus/minus dać zarys sytuacji, a i sobie zrobić podsumowanie. Znając życie, na bank (jak napad) o czymś zapomnę... Haha, a propos bagażu, przypomniała mi się wczorajsza rozmowa z Kamilem, podczas której rozbawiła mnie wizja turystów ciągnących przez dżunglę walizki na kółkach...

Miło było, ale uciekam dokonać cesji umowy z UPC z Panosem.

Elo,
RQ