środa, 30 września 2015

Ekstremalne Baños



11 wrzesień 2015 - DZIEŃ 128.

Budzi nas pukanie do drzwi, jest 8 rano. Otwieram zaspana. - Szybko, chodźcie zobaczyć! Erupcja wulkanu! - pogania nas recepcjonista. - Ale że co? Ewakuacja??? - Nieee, to nic groźnego, tylko popatrzcie! - Lecimy na taras, z którego widać kłęby szaro-białego dymu unoszące się nad miastem. Wow, nigdy jeszcze takiego czegoś nie widzieliśmy. Stoimy na tarasie i obserwujemy. Jak się okazuje pobliski wulkan wyrzuca z siebie lawę i opary od czasu do czasu bez groźniejszych skutków, więc na mieszkańcach nie robi to wrażenia, ale nam się podoba :)


Jesteśmy w Baños de Agua Santa lub jak kto woli po prostu Baños - uroczym, zielonym miasteczku, położonym w otoczeniu gór i wulkanu Tungurahua, stanowiącym ekwadorską stolicę sportów ekstremalnych. Kiedy przechadzamy się po mieście, mamy wrażenie, że to nie Ameryka Południowa. Jest spokojnie, czysto, zadbane krzewy i drzewa, ładne parki, mili ludzie, a do tego piękna, słoneczna pogoda - sielankowo. 





Miasto jest też uważane za miejsce cudów - w okolicy wodospadu ukazała się podobno Matka Boska nazwana teraz Matką Boską od Świętej Wody, jej figura stoi w kościele na placu głównym, a oprócz tego jest tam kilkanaście obrazów przedstawiających cuda, które Matka Boska Świętowodziańska uczyniła mieszkańcom przez lata. 



Baños jest również znane z produkcji "melcocha" czyli cukerków wyrabianych ręcznie z trzciny cukrowej. W wielu sklepikach w drzwiach stoją sprzedawcy, którzy zawieszoną na drągu masę cukrową rozciągają i ugniatają, tworząc z tego słodkie smakołyki.


Ale skąd miano stolicy sportów ekstremalnych? Otóż Baños położone jest w fantastycznej scenerii gór, wodospadów (jest ich tu ponad 60!), rzek, lasów, co przyczyniło się do rozwinięcia infrastruktury turystycznej. Dziś można tu skorzystać z takich atrakcji jak skoki z mostu (pseudo bungee), rafting, kayaking, canyoning (zejście po linie wzdłuż wodospadu), jest tu mnóstwo górskich szlaków pieszych i rowerowych, można też jeździć konno. 



Zachodzimy na mercado central, które, jak to zwykle bywa w takich miejscach, tętni gastronomicznym życiem. Koktajle z egzotycznych owoców stają się naszym uzależnieniem przez kolejne dni.

Świnki morskie - cuy'e





Tuż obok naszego hostelu znajduje się 120-metrowy most, z którego skaczą co odważniejsi śmiałkowie. Przyglądamy się wraz z innymi ludźmi z boku mostu. W Rafale powoli dojrzewa decyzja o skoku... Dostajemy nawet zniżkę z 20 USD na 15 USD. Ale najpierw idziemy się zdrzemnąć - przyjazd z 0 m n.p.m na 1800 m n.p.m. i całodniowa wczorajsza podróż rozbiła nas nieco. 

Po godzinnej drzemce Raf decyduje - idziemy skoczyć! Ja tam idę na luzaku, dwukrotnie już skakałam na bungee, więc tzw. bridge jumping to już dla mnie pestka. Raf o dziwo pomimo pierwszego w życiu skoku zachowuje zimną krew i idzie na pierwszy ogień. Uprząż, w przeciwieństwie do bungee, nie jest zakładana na nogi czy biodra, ale na tułów. Po skoku, leci się kilkanaście metrów w dół, po czym następuje szarpnięcie i zawisa się nad przepaścią, kołysząc na linie. W teorii pestka, w praktyce nieco gorzej. Z boku mostu obserwuję, jak Raf staje na krawędzi. Nie mija 10 sekund i już wisi nad przepaścią. Gratulacje!! Twierdzi, że nie było tak strasznie, jak myślał :) Kolej na mnie. Ja decyduję się skoczyć tyłem - ot takie urozmaicenie. Kiedy staję na krawędzi podestu, okazuje się, że to urozmaicenie przyprawiło mnie o ciarki na skórze. Fakt, że nie widziałam jak pan przypina mnie na plecach, powoduje u mnie delikatny atak paniki i kiedy trzyma mnie za ręce, tyłem do przepaści, moje oczy krzyczą NIEEEEE!! Oczywiście jednak po chwili skoczę, ale stwierdzam, że im człowiek starszy, tym gorzej znosi się takie ekstremalne rzeczy. Dlatego czyńcie to, póki młodzi jesteście! ;)





















Po południu jedziemy autobusem do Casa del Arbol, czyli Domku na drzewie usytuowanego na wysokości 2660 m n.p.m., z którego rozpościera się piękny widok na otaczające góry. Mamy ponad godzinę czasu do autobusu powrotnego, więc kontemplujemy otoczenie, obserwujemy wciąż dymiący wulkan i  korzystamy z huśtawki przy Domku na drzewie i mini zip-line. Szału nie ma, ale panorama dość przyjemna :)










Wieczorem idziemy w miejsce, gdzie czasem można zobaczyć lawę wypływającą z wulkanu, niestety nic dziś nie widać. W hostelu kupujemy wycieczkę na combo zip-line u naszego recepcjonisty i idziemy spać.


12 wrzesień 2015 - DZIEŃ 129.

O 9:30 jedziemy taksówką z naszym recepcjonistą kilka kilometrów dalej, do punktu rozpoczęcia linowej przygody. Zakładamy uprzęże i kaski i po chwili zaczynamy pierwszy etap - zjazd 800 m po linie w pozycji rakiety ;) Jest fun! Następnie wąskim, zwodzonym tzw. tybetańskim mostem idziemy kilkadziesiąt metrów nad przepaścią doliny rzecznej, by dojść do stromej skały, z której wystają jedynie schodki zrobione z prętów. Wspinaczka odbywa się z asekuracją, ale mimo wszystko pionowa, kilkadziesiąt metrów w górę przechadzka, powoduje ciarki na plecach. Ostatni etap, to już tylko zjazd 300 m na linie w pozycji supermana. Fajna atrakcja za jedyne 20 USD. 














Kiedy wracamy do hostelu, wskakujemy w stroje kąpielowe i idziemy na gorące źródła - łaźnie publiczne usytuowane na zewnątrz, tuż przy wodospadzie. Ludzi sporo, jest sobota, więc wiele Ekwadorczyków spędza w Baños weekend. Tutejsze wody wypływające z głębi ziemi słyną z właściwości leczniczych dzięki wysokiej zawartości różnych minerałów. Kilka basenów z zimną, letnią, ciepłą i gorącą wodą - przyjemnie. Do 16:00 moczymy się w wodzie i opalamy na leżakach. Relaks :)






Wieczorem Raf coś się źle czuje, okazuje się, że ma gorączkę. Przekładamy jutrzejszy poranny wyjazd do dżungli.


Rufflesy o smaku limonki i mieszanka różnych smaków Cheetosów w jednej paczce - mniam!

13 wrzesień 2015 - DZIEŃ 130.

Stan konkubenta bez zmian - nie czuje się na siłach na wyjście z pokoju. Idę więc na dworzec przełożyć bilety na kolejny dzień. Raf cały dzień spędza w łóżku, ja nadrabiam z blogiem. Idę na obiad na mercado central, posilam się pysznym koktajlem owocowym i zachodzę do apteki po leki.
- ...
- I jeszcze jakieś tabletki na ból gardła.
- Mam takie, 34 centy za jedną tabletkę.
- Nie ma tańszych?
- Nieeee... mam jeszcze 5 w cenie 50 centów.
- ??? To poproszę o_0

Tak upływa nam dzień na regeneracji sił. 

Pozdrawiam,

SkakANKA