środa, 9 września 2015

Cusco i Święta Dolina Inków


07 sierpień 2015 - DZIEŃ 93. - ciąg dalszy...

"Taxi, taxi, taxi" - panie, co pan, słyszałem. Miło nam, jestem Rafa, a to Ania. Taxi to strasznie popularne imię, zwłaszcza wśród osób pracujących w okolicach dworca. Do tego tak strasznie chcą się zapoznać, że wyciągają ręce, szarpią za rękawy, a jeśli akurat są w aucie to się specjalnie zatrzymują... dosyć tych żartów. Cusco to chyba najbardziej turystyczne miasto w Ameryce Południowej i czuć to na każdym kroku. My nie mogliśmy odpędzić się od dworcowych naganiaczy i dopiero po chwili dali nam spokój. Poza terenem dworca wzięliśmy tańszą taksówkę i pojechaliśmy w okolice centrum, gdzie mieliśmy upatrzonych kilka noclegowni. Po obskoczeniu kilku wzięliśmy najodpowiedniejszą dla nas i spokojnie się zakwaterowaliśmy. 

Następnie, już po zmroku, poszliśmy kupić bilety wstępu do Machu Picchu. Okazało się, że na pomysł wydania 150 soli na wejściówkę wpadła około setka osób, więc jedyne co nam pozostało to stanąć w kolejce i swoje odczekać. Machu Picchu jako jeden z 7 nowych cudów świata jest oblegany i wolne miejsca były dostępne dopiero po 3 dniach (na ruiny wejść może 4000 osób dziennie).  Bilety są dostępne w rozmaitych opcjach:

- Samo Machu Picchu -  (S/128 obcokrajowcy; S/64 dla miejscowych i krajów ościennych)

- Ruiny i Góra Machu Picchu (S/142; S/80)

- Ruiny i Muzeum (S/150; S/86)

- Ruiny i Huayna Picchu (charakterystyczna, okalająca ruiny góra widoczna na wszystkich zdjęciach z Machu Picchu - limit miejsc 400 osób dziennie - rezerwacje co najmniej 3 miesiące wstecz)   - (S/152; S/90)

Przy kasie spróbowaliśmy jeszcze zakupu biletu studenckiego, niestety bez skutku. Takich prób muszą mieć sporo i wydaje mi się, że  kasjerzy mogli mieć szkolenie z legitymacji studenckich, tutaj błędy popełniają rzadko. Mimo tych emocjonujących zakupów, Śmietana przemarzła (chyba od chłodnego spojrzenia kasjera) i udała się do naszego "domu". Ja natomiast wybrałem się na przechadzkę po okolicy. Cusco to jedno z najładniejszych miast na naszej trasie. Niestety, z całą pewnością dostaje też pierwszą pozycję w kategorii miejsc najbardziej turystycznych. Naganiacze i turyści są wszędzie. Potok białasów i ich naganiacze. Ja się z tej rzeki na chwilę wyrwałem i spokojnie usiadłszy na ławce obserwowałem otoczenie, jedynie raz na jakiś czas zaczepiany przez sprzedawców suwenirów...

Nasz hostel został urządzony z myślą o imprezowiczach. Wydawałoby się, że praca domowa została odrobiona i wszystko jest zrobione jak należy. Jest fajny dziedziniec z muzyką, niezły bar, kącik internetowy, sala telewizyjna, stół bilardowy i biblioteczka, oddalone od tego wszystkiego pokoje. Niestety zabrakło jednego, najważniejszego elementu. Ludzi chcących z tego skorzystać... 

Wracając wczoraj z mojego spaceru zastanawiałem się czy zastanę Ankę tańczącą z drinkiem na stole, jedyne co mnie spotkało to włączona muzyka, zupełnie puste przestrzenie użyteczności publicznej i pełne śpiochów pokoje. A była 22.00! 
Jedyne, co mi pozostało, to wzięcie komputera i próba napisania jakiejś relacji...


08 sierpień 2015 - DZIEŃ 94.

"Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje" - zgodnie z tą ideą musieli żyć nasi współlokatorzy. Mimo korków w uszach słyszałem ich szamotaninę o świcie. My wstaliśmy kilka godzin później, jednak nadal na tyle wcześnie, żeby obudzić innych. Zjedliśmy hostelowe śniadanie na które nie mogę już patrzeć - kanapki z tanim, cukrowym, dżemem truskawkowym. A kiedyś była to moja ulubiona konfitura... najważniejsza jest poranna porcja węglowodanów :)

Uderzyliśmy w miasto, żeby mu się bliżej przyjrzeć za dnia. Stolica Inków robi wrażenie. Podobnie zachwyceni byli Hiszpanie podczas konkwisty, jest to jedno z niewielu miast, którego nie zrównali z ziemią. Inkowie w swoim upodobaniu architektury i sił natury zbudowali miasto na planie... pumy :) Chodząc w okolicach starego miasta mieszanka prekolumbijskiej i kolonialnej stylistyki może wprawić w zachwyt każdego. Jedyny minus to morze turyściaków iiii... ceny. Przyjeżdża tu masa wycieczek bogatych turystów z zachodu, którzy psują rynek, co jest skrzętnie wykorzystywane przez sprzedawców i miejskie władze. Wymyślili sobie oni tzw. bilet turystyczny (boleto turistico), które upoważnia do wejścia do większości miejskich muzeów i okolicznych ruin. Koszt takiej przyjemności to 130 soli (150 zł). Nie ma tutaj znaczenia czy chcemy zobaczyć tylko jedno muzeum lub zabytek z listy. Cena pozostaje taka sama. Och zapomniałbym, oprócz Boleto Turistico dostępny jest jeszcze Boleto Religioso (50 soli), z którym mamy szansę wejścia do... katedry i kościołów. Sama katedra też jest dostępna i za wejście do niej płaci się jedyne 25 soli... Oczywiście na żadne zniżki nie udało się nam załapać. Tym sposobem pozwiedzaliśmy sobie jedynie atrakcje spoza listy, a do katedry, dzięki podpowiedzi strażników, którym się żaliliśmy, postanowiliśmy pójść następnego dnia rano na mszę ;>












Samo miasto urzeka swoim urokiem i zgubienie się między wąskimi uliczkami okalanymi przez stare inkaskie mury należy do niepowtarzalnych przyjemności. Inkowie byli mistrzami "klocków". Gigantyczne kamienne bloki dopasowywali z taką precyzją, że nie potrzebowali do ich złączenia spoiwa i dzięki połączeniu tych dwóch zmiennych budowle nie rozsypywały się podczas trzęsień ziemi. Myśląc o precyzji i ogromie, mówię tutaj o kilkunasto- kilkudziesięciokątnych kamieniach osiągających czasem wysokość 9 metrów (największy waży 350 ton) i Inkowie transportowali takie głazy kilkanaście kilometrów bez znajomości koła (sic!). Konstrukcje były tak solidnie zbudowane, że Hiszpanie nie byli w stanie części z nich rozebrać i na nich budowali swoje kościoły (np. Qurikancha - świątynia słońca).

Dwunastokątny kamień


Chcąc dodać sobie siły podczas spaceru po stromych uliczkach ochoczo zajadaliśmy liście koksu. Zobaczyła to jedna z ulicznych "modelek" (kobieta w tradycyjnym stroju pozująca do zdjęć razem ze swoją lamą) i zawołała nas do siebie prosząc o trochę liści, bo rozbolała ją głowa. Poczęstowałem ją kilkoma sztukami z mojego worka, a w zamian zrobiłem sobie zdjęcie z kudłatą lamą, jak tu nie lubić tych pokrak ;>





Po południu przespacerowaliśmy się na punkt widokowy obok kościoła San Cristobal. Zajadaliśmy owoce obserwując krążący między górami i lądujący samolot. Za nami biegały lamy i sprzedawczynie pamiątek, które próbowały złapać wyswobodzone z więzów zwierzęta ;) 








W drodze powrotnej kupiliśmy wycieczkę do Świętej Doliny Inków i pozostałości ich twierdz. To był miły, spokojny dzień...


09 sierpień 2015 - DZIEŃ 95.

Witajcie w Świętej Dolinie, tu życie turystycznie płynie. W naszym planie były trzy kompleksy archeologiczne - Pisac, Ollantaytambo i Chinchero. Jak to bywa ze zorganizowanymi wycieczkami, byłem trochę zawiedziony czasem zwiedzania (za mało) i ilością ludzi (za dużo). Polecam poświęcić na to więcej czasu niż jeden dzień i zorganizować zwiedzanie na własną rękę. Same ruiny i Dolina Inków są natomiast fenomenalne. Nie chcę rozpisywać się tutaj o historii i szczegółach architektonicznych poszczególnych ośrodków, chętnych zapraszam do poszperania w literaturze bądź internecie. Pozwolę sobie jedynie na zaprezentowanie najciekawszych moim zdaniem smaczków, które mam nadzieję kogoś zainspirują to poczytania o Inkach i ich czasach właśnie.

Nasz dzień rozpoczęliśmy od mszy w katedrze celem jej bezpłatnego zwiedzenia ;) Sztuka sakralna w Ameryce Południowej często przypomina muzea sztuki współczesnej - kicz miesza się z klasyką. Tutaj nie mogło być inaczej. Obok gotyckich obrazów stała figura MB w kolorowej, prawie fluorescencyjnej sukience. Nam najbardziej podobał się słynny obraz przedstawiający ostatnią wieczerzę, podczas której spożywany jest cuy - świnka morska.

Źródło: http://innestronyswiata.pl/upieczona-swinka-morska-peruwianski-przysmak/

Jadąc w stronę naszego pierwszego przystanku uwagę przyciągały tarasy rolnicze zbudowane 500 lat wstecz. Inkowie byli mistrzami inżynierii i zbudowane przez nich tarasy wykorzystywane są do dziś! Podobno w ich czasach, dzieki tarasom, było więcej powierzchni uprawnej niż obecnie. Same "półki rolne", to bardzo sprytny sposób wykorzystania stromych zboczy pod uprawy. Oprócz wyrównania stromizmy, żyzna gleba została ułożona na odpowiednio przygotowanych drenażach, co zabezpieczało uprawy przed skutkami ulewnych deszczy.




Pisac jest pięknie położonym górskim fortem/miejscowością. Kamienne ruiny, zbudowane na planie kuropatwy, nad doliną rzeki Willkanuta, otoczone przez tysiące schodkowych tarasów, tworzą fantastyczny pejzaż. Ciekawostką jest cmentarzysko zbudowane w zboczu góry, gdzie zwłoki były wkładane w wydłubane w ścianie otwory.




"Ucho" do transportowania kamieni



Po Pisac pojechaliśmy do warsztato/sklepu srebra, gdzie pokazali nam tradycyjne metody wyrobu biżuterii. Ceny były baaardzo turystyczne (np. drewniano-srebrno-kamienny Inka za kilka tysięcy dolarów), natomiast sam pokaz interesujący.



Najciekawsze tego dnia były zwiedzane przez nas ruiny Ollantaytambo, ale chmara turyściaków i brak czasu zrujnowała ten punkt programu. Jest to miejsce, które chętnie dokładniej bym poeksplorował i jeśli kiedyś wrócę do Peru na pewno się tam wybiorę. Miasto wykłute jest w zboczu góry i zbudowane z ogromnych skał, ale to jego otoczenie robi największe wrażenie. Inkowie bowiem tak zmodyfikowali górę stojącą naprzeciwko kompleksu, aby służyła im za kalendarz... Pozaznaczali miejsca, gdzie w ciągu roku wschodzi słońce i na tej podstawie określali okres w ciągu roku. Ale to nie wszystko. Wyrzeźbili również w zboczu twarz Wirakoczy, która strzec ma miasto... Mistrzowie, polecam bliższe zapoznanie się z tym kompleksem. Uważam, że nie jest przesadą porównanie go z Machu Picchu.






Wykuty w skale profil Wirakoczy





Ollantaytambo pokryte jest siecią kanałów nawadniających

Ostatnim punktem programu było Chinchero, gdzie zwiedziliśmy przepiękny, położony w bajecznej scenerii, fantastycznie wymalowany kościółek zbudowany na miejscu inkaskiej świątyni. Ciekawostką są obrazy, gdzie Matka Boska jest przedstawiona podczas pracy - w europejskich kościołach nie znajdziemy takich malowideł. To pokazuje małe różnice w katolicyzmie różnych kontynentów. Przed kościołem całe rodziny zajmowały się segregowaniem różnych gatunków ziemniaków (są z nich przedumni i na każdym kroku podkreślają, że mają w Peru kilka tysięcy odmian kartofli). Podobno jest to zajęcie społeczne i robią to w tym miejscu od wieków. Wracając, przewodnik zabrał nas do małego warsztatu lokalnej społeczności, gdzie młoda, rezolutna Peruwianka pokazywała nam metody naturalnego barwienia "lamskiej" i "alpackiej" wełny :) Nieźle się bawiłem podczas tego show ;>










Jak z kaktusowego robaka zrobić czerwony barwnik? Odpowiedź: patrz zdjęcie poniżej

Trzeba go rozgnieść ;)

Chincherowe smakołyki - szaszłyk z alpaki i kukurydza z serem

I tak minął nam ten w pełni zaplanowany za nas za 30 soli dzień :) Do domu dotarliśmy po zmroku i niedługo potem położyliśmy się spać, gdyż następnego dnia czekała nas budżetowa przeprawa do Machu Picchu...

Nasza dotychczasowa trasa

Pozdrawiam,

Rafał Kuźmicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz