czwartek, 8 października 2015

Magiczna Cartagena


27 wrzesień 2015 - DZIEŃ 144.

Budzik dzwoni w środku nocy - jest 2:30, trzeba wstawać. Zbieramy się i o 3:00 czeka na nas taxi, które podwozi nas do miejsca, z którego odjeżdżają busy na lotnisko. Miasto oczywiście mimo późnej pory tętni życiem. W prawdzie melanżowym, ale życiem. O 3:30 ruszają pierwsze transfery. W całodobowej kawiarni wcinamy dosyć wczesne śniadanie i pakujemy się do auta. O 4:30 jesteśmy już w hali odlotów. 

Lot z Medellin do Cartageny trwa 45 minut. Kiedy wysiadamy z samolotu, pomimo godziny 7 rano, w twarz bucha nam upał. Kropelki potu momentalnie roszą nasze twarze - witamy nad Morzem Karaibskim! 


Cartagena

Lotnisko w Cartagenie położone jest tuż przy mieście, toteż oczywiście w ramach oszczędności nie bierzemy taksówki tylko udajemy się na autobus miejski. Z jedną przesiadką mamy dotrzeć do naszego zabukowanego wczoraj hotelu. Kiedy po 40-minutowej przejażdżce pytam po raz kolejny autobusowego naganiacza, czy na pewno wie, w którym miejscu mamy wysiąść, żeby dostać się pod wskazany adres, ten po raz kolejny przytakuje. W końcu woła, że wysiadka i wskazuje ulicę. Taaaa, jakieś 15 przecznic dalej niż nasz hotel. Wkurzeni, wsiadamy w taksówkę. Powiedzenie, że chytry dwa razy płaci, już kilka razy odcisnęło na nas swoje piętno. Ale to nie koniec. Kiedy mówimy taksówkarzowi, dokąd chcemy jechać, jego mina wydaje się być nieco skonfundowana. W Kolumbii często ulice są numerowane, tak więc np. nasz hotel znajduje się przy drodze 21 ze skrzyżowaniem z ulicą 45 - niby proste, a jednak nie do końca. Znalezienie hotelu zajmuje naszemu kierowcy jakieś pół godziny. Krążymy po dzielnicy, pytamy ludzi, nikt nie zna takiej noclegowni. Taksówkarz ewidentnie marzy, żeby się już nas pozbyć, ale twardo siedzimy, póki nas pod drzwi nie dowiezie. W końcu, po zatelefonowaniu do hotelu, trafiamy pod dany adres. Naszym oczom ukazuje się obiekt w widocznej budowie - drzwi główne zasłonięte dyktą, dookoła budowlane śmieci, nieukończone balkony, brak elewacji. Niepewnie wysiadamy z auta, taksiarz natychmiast odjeżdża. Dyktę do przybytku otwiera nam chłopak bez koszulki. Nasze miny musiały być bezcenne. - Czy to hotel Colombia Real? - pytamy. - Owszem, ale w budowie - odpowiada chłopak. - Że w budowie, to widzimy, ale czy to jest jakiś żart? Wczoraj zarezerwowaliśmy to miejsce przez Booking.com, ze śniadaniem, z widokiem na morze! - Nooo mamy dwa gotowe pokoje, ale nie ma wody, prądu i internetu... Myśleliśmy, że może znaleźliśmy się w jakimś kolumbijskim "Mamy cię!" czy coś, bo sytuacja była nieco surrealna. Do śmiechu nam jednak nie było, byliśmy na nogach od 2:30, wylądowaliśmy daleko od centrum, po dwóch przejażdżkach autobusem i półgodzinnym krążeniu taksówką, a żar z nieba zaczął już naprawdę doskwierać. W końcu, po bezproduktywnej wymianie zdań, wskakujemy w taksówkę i jedziemy do centrum - dzielnicy Getsemani - zagłębia backpackerskich noclegowni. Chodzimy po kilku hotelach i ostatecznie wybieramy najlepszą opcję. Ceny w Cartagenie zaskakują nas nieco - noclegi niemal dwukrotnie droższe niż w Cali czy Medellin. Zakwaterowujemy się w niewielkiej "dwójce", włączamy wentylator i padamy do łóżka na 2 h. 



Oczywiście Rafał nie omieszkał wysmarować maila  do Booking.com w związku z naszą hotelową niespodzianką. Odpisali z przeprosinami i mają tydzień na rozważenie rekompensaty. Zobaczymy, co nam zaproponują ;)

Po drzemce i zregenerowaniu sił, wybraliśmy się do polecanej włoskiej knajpy na podobno najlepszą pizzę w Kolumbii. Była przepyszna! Następnie udaliśmy się na spacer po starówce.



Cartagena ma miano najładniejszego miasta Kolumbii. I nie ma się co dziwić - starówka jest wręcz magiczna. Kolorowe kolonialne kamienice z ukwieconymi balkonami mogłyby tworzyć tło niejednej widokówki. W wąskich uliczkach gromadzą się sprzedawcy pamiątek i tradycyjnych kolumbijskich kapeluszy. Czarnoskóre kobiety w karaibskich strojach sprzedają owoce, panowie pchają przed sobą wózki pełne termosów z kawą za 35 groszy. Jest niedziela, toteż miasto jest leniwe i ospałe. Zachodzimy nad morze, ale tutaj przy centrum, plaży brak. Nie mamy za bardzo siły spacerować - upał jest potężny, a do tego naprawdę wysoka wilgotność powietrza - po godzinnym spacerze jesteśmy mokrzy. Raf w prawdzie czuje się jak ryba w wodzie, ja zaś marzę o Boliwii i wysokości 4000 m n.p.m... No może nie aż tak, ale przynajmniej o 5 stopniach mniej... 










Po południu, kiedy słońce już tak nie pali, wybieramy się w nowoczesną dzielnicę miasta - Boca Grande. Położona na cyplu, tuż nad morzem, robi niesamowite wrażenie. Cały dystrykt, to wysokie, nowoczesne wieżowce, w których mieszczą się monstrualnie drogie apartamenty, biurowce i wysokiej klasy hotele. 

Wieczorem, wzdłuż ulic, da się zauważyć grupy młodych dziewczyn i nieco starszych kobiet. Problem prostytucji w Kolumbii jest bardzo wysoki. Szczególnie prostytucji nieletnich. Miejscowe władze przymykają na to oczy, dając nieme przyzwolenie. Smutne.






Wracamy na starówkę, idziemy nad morze, kładziemy się na murach oddzielających wybrzeże od miasta i czekamy na zaćmienie księżyca - w Cartagenie czerwona tarcza ma pojawić się o 21:11. Wraz z innymi miejscowymi oglądamy to fantastyczne zjawisko. W końcu zrobiło się nieco przyjemniej, od morza wieje orzeźwiająca bryza. 







28 wrzesień 2015 - DZIEŃ 145.

O 10:00 udajemy się do centrum na Free Walking Tour. Tym razem, będziemy poznawać miasto i jego historię z miejscowym przewodnikiem. Nie będę się zagłębiała w szczegóły, powiem tylko, że Cartagena trafia do listy najpiękniejszych miast, jakie w życiu widziałam. Być może zdjęcia chociaż w części oddadzą jej piękno. Wycieczka trwa ponad 2 h, a przewodnik rzeczowo i interesująco opowiada, pokazując nam perełki miasta. 









Biblioteka

Dom właściciela kolumbijskiej telewizji


Rodzaj klamki świadczył niegdyś o statusie mieszkańców domu. W przypadku syreny - byli to marynarze.

Tutaj mieszkały osoby duchowne


Rzeźba Fernanda Botero - słynnego kolumbijskiego artysty






Dom najsłynniejszego kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcii Marqueza






Wszelki rodzaj bielizny do powabnego unoszenia pośladków cieszy się tutaj sporą popularnością





Po zwiedzaniu idziemy na obiad, przechadzamy się jeszcze po mieście i idziemy do hotelu po plecaki. Wskakujemy w taxi i jedziemy na dworzec. Tam zostajemy szybko nagonieni na autobus do naszej kolejnej destynacji. Po 4,5 h docieramy do Santa Marta. 

Z upalnymi pozdrowieniami,

Anna M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz