niedziela, 4 października 2015

Nierówno pod równikiem



17 wrzesień 2015 - DZIEŃ 134.

"Chytry dwa razy płaci"

My tym razem zapłaciliśmy mniej, ale nerwy wyszły z konserwy. Dojechaliśmy do Quito po 21, później autobus miejski - oczywiście przejechaliśmy naszą stację i ostatecznie kilka ostatnich ulic do hostelu pokonaliśmy taksówką. Hostelu lub raczej apartamentów nie zarezerwowaliśmy, mieliśmy tylko namiary, to właśnie nas zgubiło. Okazało się, że mimo informacji, że obiekt jest czynny całą dobę, na miejscu nie było nikogo, kto mógłby nas wpuścić. Po zasięgnięciu języka u pozostałych mieszkańców kamienicy Anna została pilnować bagaży, a ja wybrałem się na podejrzanie puste ulice w poszukiwaniu noclegu. Obok naszych "apartamentów" odnalazłem elegancki hotel z historią i obskurny hotelik, który nam zapewnił niezłą historię do opowiadania. Mianowicie, kiedy wszedłem do środka i dostałem się do recepcji, podpytałem o cenę - 10 USD za pokój. Jej wysokość wzbudziła moje podejrzenia, poprosiłem więc o jego zaprezentowanie, nie spotkało się to jednak z przychylnością mętnej obsługi. Zapytali mnie natomiast, gdzie jest moja dziewczyna, co w tym momencie wydawało mi się nieistotne. Ostatecznie z powodu późnej pory i skuszeni ceną, zdecydowaliśmy się na tę noclegownię...

Pokój jak to pokój, ale jaki hall... Przedpotopowe obłożone folią wypoczynki, fotele, wszędzie luksfery i pożółkłe plakaty. Do tego wypełniony gazetami kominek i dywany. Pod schodami toaleta, w łazience balkon ze świeżymi kwiatami, niestety wody brak... ;> Panowie i panie, dziewczęta i chłopcy! Ogłaszam wszem i wobec, przybytek ów zajmuje pierwszą lokatę w kategorii "najdziwniejsze lokum wyjazdu". Swoją drogą, w kategorii najgorszych też uplasował się w czołówce ;p Później wyjaśniła się też tajemnica zainteresowania lokalizacją mojej dziewczyny - kiedy przechadzaliśmy się po południu w pobliżu naszej kwatery dookoła krążyły niezbyt urodziwe kurtyzany... ;> 




Rano, z loży na naszym balkonie, załapaliśmy się na niebywały spektakl . Cała nasza ulica, większość skrzyżowań obstawionych było krawężnikami. Dmuchali oni w gwizdki jak szaleni przepuszczając auta. Na każdym z tych skrzyżowań wisiała też sygnalizacja świetlna, która jak na moje oko działała całkiem nieźle, bo policjanci się z nią praktycznie synchronizowali. A może to były tajne znaki z centrali tylko dla nich? Jeśli tak działa każda dziedzina życia w Ekwadorze nie powinno być bezrobocia. Polecam obejrzenie filmiku ;) 



Przenieśliśmy się do nowego lokum w pobliżu i wybraliśmy się na równik. Kilka kilometrów od miasta, w 1979 roku, Ekwadorczycy wybudowali Mitad del Mundo - Środek Świata. Na miejscu domniemanego równika postawili monumentalny, trzydziestometrowy monolit zwieńczony stalową kulą. Przestrzeń dookoła jest przyjemnie zagospodarowana, dużo zieleni, fajne muzea, planetarium, nie będę się więc czepiał położenia - wg badań ok. 240 metrów na południe od równika ;) 





Pionowy cień na równiku

Jestę kosmonautą













Na miejscu równika wg wskazań GPS powstało natomiast Intiñan Solar Museum. Tam oprócz lewych eksperymentów rzekomo pokazujących siłę Coriolisa (Amerykanie w swoim stylu piali z zachwytu - wooo it's incredible, have you seen that?! Amazing!!!) znajdowała się też krótka część dotycząca życia miejscowych Indian. Mimo geograficznego cyrku miejsce godne jest polecenia. Miny Amerykanów, kiedy woda spływa z wirem w różnych kierunkach bezcenne ;) 

PS. Siła Coriolisa rzeczywiście powoduje zakrzywienie ruchu ciał w prawo na północy i w lewo na południu, natomiast dotyczy to ogromnych zjawisk jak huragany, cyklony czy prądy morskie. Wody w wanience do takich bym nie zaliczył ;>


Schemat działania siły Coriolisa

Huragany - lewy na półkuli północnej, prawy na południowej. Powietrze wiruje odpowiednio w prawo lub w lewo.




Równik!


Halucynogenny kaktus San Pedro - używany przez szamanów do połączenia z zaświatami





Jaguar wraca z imprezy
Łowcy głów


Tzantza - skurczone głowy - souveniry łowców głów


18 wrzesień 2015 - DZIEŃ 135.

Quito to przyjazne miejsce. Wraz z naszym książkowym przewodnikiem wybraliśmy się na spacer po starówce. Przyjemne uliczki, klimatyczne zaułki, dobre miasto do zgubienia się w nim. Ma jeden gigantyczny minus - wygląda bardzo podobnie do pozostałych miast, które już zwiedzaliśmy. W związku z popołudniowym autobusem do Otavalo odpuściliśmy sobie muzea (oprócz małej prezentacji na temat ekwadorskiej czekolady) i popuściliśmy sobie lejce celem swobodnej wędrówki.

Miasto lub przynajmniej starówka, w której spaliśmy, otoczona jest jakąś ciemną mocą. W nocy na naszej ulicy odbył się pościg. Usłyszeliśmy ryk silników, trzask i kilkaset metrów od naszego hotelu zobaczyliśmy stojące auto i kilka policyjnych radiowozów. Rano natomiast, również w pobliżu trafiliśmy do miłej, aczkolwiek podejrzanej jadłodajni, gdzie zajadaliśmy ogromne śniadanie z głośnymi mętami i dziewczyną o niewyraźnym spojrzeniu ubraną w strój różowego, pluszowego królika...

Encebollado - tradycyjna ekwadorska zupa





Powód do dumy - jedyna na świecie Matka Boska ze skrzydłami






Koguty wytrenowane do walk - 20 USD za sztukę 




Nasza nora - Residencia Ingapirca


My prawdziwi Polacy!








Ja i Matka Boska ze skrzydłami (w tle)


Schodki samobójców...

Robale dla zdrowotności

Oliwa ze ślimaków

Wieczorem dojechaliśmy na dworzec, gdzie w związku z piątkiem, tygodnia końcem, weekendu początkiem, czekaliśmy w gigantycznej kolejce ludzi, aby dostać się najpierw do kasy, a później do autobusu. W końcu jednak się udało i szczęśliwie dotarliśmy na miejsce.

Kolejka na autobus



19 wrzesień 2015 - DZIEŃ 136.

Otavalo to małe tradycyjne miasteczko w północy Ekwadoru. Słynie ze swojego sobotniego targu - żywych zwierząt i souvenirów. Będąc na miejscu oczywiście wybraliśmy się na oba.


Targ zwierzęcy to nie lada gratka dla miłośników domowych zwierzątek. W świnkach morskich, królikach, kotach można przebierać. Oprócz tego kilka gatunków kur, koguty do walk (te otaczane są ogromną troską), kaczki i inne ptactwo. Ostatnim punktem programu jest bydło, trzoda chlewna i konie. Miejscowi dobijają tu targu w akompaniamencie pisku prosiąt i morskich świnek, piania kogutów, ryczenia byków. Oczywiście można też tutaj znaleźć kąciki z asortymentem hodowlanym i comedor czyli stołówkę - królowały pieczone w całości świniaki - mniam ;)
























Lokalsi byli poubierani w regionalne stroje. Nam w oko szczególnie wpadły buciki, podobne do butów Ria z Minorki. Anna sprawiła sobie nawet jedną parę za 4 USD, na mnie niestety nie pasowały.

Drugą częścią programu był targ souvenirów. Miejskie uliczki prawie w całości zmieniają się w targowisko i przebierać można w tysiącach produktów różnego przeznaczenia. Ciuchy, zabawki, pudełeczka, bibeloty, pirackie płyty - czym chata bogata. Miejsce mniej egzotyczne, dla nas bardziej praktyczne, zaopatrzyliśmy się w kilka pamiątek ;)



Wieczorem wskoczyliśmy w autobus w stronę kolumbijskiej granicy. Dla mnie zabrakło miejsca, pół drogi siedziałem na korytarzu. Później do busa wskoczył DJ z głośnikiem odpalonym na full i zaprezentował nam swoje składanki w cenie 1 USD za sztukę - na każdej ok 100 piosenek mp3. Miłosne ballady, reggaeton, salsa, folk, słowem przegląd południowoamerykańskiej sceny muzycznej. W Tulcan zaczynało się ściemniać, postanowiliśmy więc się przespać i przekroczyć granicę następnego dnia rano - kilka kilometrów od miasta. Po chwili poszukiwań (noclegownie na dworcu były zaskakująco drogie) znaleźliśmy coś w sam raz dla nas. Pudełka na wynajem. O co chodzi?! W naszym hotelu postanowiono wykorzystać każdą przestrzeń. Oprócz normalnych pokoi zbudowano więc pudełka (małe pomieszczenia z płyty z mini okienkiem nad drzwiami) gdzie powstawiano łóżka. Cena wynajęcia takiego cudu inżynierii to 15 USD - po stargowaniu do 10 uścisnęliśmy recepcjoniście dłoń i dumnie wkroczyliśmy na nasze salony... ;>

Jezus w każdym z nas - nie było miejsca dla ciebie... 

Norka - pudełko

Nasza dotychczasowa trasa

Pozdrawiam,


RQ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz