sobota, 6 czerwca 2015

Nocne zrywy

26 maj 2015 - DZIEŃ 20.


Pobudka o 7, jemy hostelowe śniadanie i zastanawiamy się co robić. Następny punkt programu to Asuncion - stolica Paragwaju, ale szkoda nam dnia na 6-godzinny przejazd autobusem. Wykwaterowujemy się, plecaki zostawiamy w hostelu na przechowanie i decydujemy się na odwiedziny u sąsiadki - Argentyny. Posadas to argentyńskie miasto graniczne, którego panorama rozpościera się po drugiej stronie rzeki. Udajemy się więc na dworzec, gdzie kupujemy trochę argentyńskich pesos i wsiadamy w autobus. Na granicy jak zwykle wszystko sprawnie - stempelek wyjazdowy z Paragwaju po jednej stronie mostu, stempelek wjazdowy do Argentyny po drugiej stronie mostu i już jesteśmy za granicą.


Pytamy miejscowych, gdzie by tu najlepiej wysiąść żeby pozwiedzać miasto, wysiadamy więc w centrum za poradą miłej pani i spacerujemy po okolicy. Mały skwer, kościół, w sumie nic specjalnego. Idziemy coś zjeść. Jak na złość mają tutaj przerwy w ciągu dnia i knajpki, niektóre sklepy i punkty usługowe zamykają się na kilka godzin w okolicach południa, by po południu wznowić działalność. Sprawia to, że miasto wydaje się nieco opuszczone. Na szczęście znajdujemy argentyńską knajpkę, w której kilka stolików zajętych jest przez miejscowych. Na ściennych tablicach dookoła wypisane są specjalności szefa kuchni i promocje. Ja decyduję się na lunch dnia (sok, spaghetti bolognese i deser), Rafał natomiast ma ochotę na jakiś porządny kawał mięsa, więc kusi się na mięsny zestaw polecany na tablicy. Moje nawet niezłe, Rafała mięso natomiast nie do końca spełniło jego oczekiwania i walczył z odkrajaniem tłuszczu, który stanowił pół kawałka ;) Na końcu pan kelner dolicza nam po 15 pesos argentyńskich na głowę za serwis (mój zestaw kosztował 55 pesos), więc nieusatysfakcjonowani, choć w miarę z pełnymi brzuchami, wychodzimy na dalsze zwiedzanie. 




Dość dwuznaczna nazwa salonu kosmetycznego...

Nie wejdziesz!
Nasze manekiny takich pupek nie mają ;)
Termos z mate zawsze i wszędzie

Zmierzamy w kierunku rzeki, chcemy zobaczyć, jak Argentyńczycy zagospodarowali drugi brzeg Parany. Idziemy uliczkami, gdzieniegdzie mijamy ładne kolonialne budynki, ale nagle te ładne kolonialne budynki zamieniają się w... favelę! Coś nas tam ostatnio ciągnie  :P z gracją wycofujemy się więc i wracamy w bezpieczniejsze rejony, gdzie zasięgamy porady miejscowych, którędy nad rzekę. Ostatecznie docieramy nad ładną promenadę, zielone, zadbane ronda i naszym oczom ukazuje się pomnik nikogo innego jak naszego JP2 :) Napisy po polsku, tablica upamiętniająca powstanie pomnika, ufundowanego przez tutejszą Polonię. Oprócz tego drogowskazy wskazują drogę na Avenida Polonia, a w związku z nadchodzącymi wyborami na plakatach wyborczych widnieje kandydat z polskim nazwiskiem. Jakoś tak się swojsko zrobiło ;) 









Spacerujemy sobie po promenadzie, na której co rusz mijamy biegaczy. Zachodzimy na kawkę, co by wydać nasze ostatnie pesos. Rozpadało się nieco, więc narzucamy na siebie niezawodnego foliaka i ruszamy w kierunku centrum, żeby złapać autobus do Encarnacion. Po południu w centrum od razu jakoś bardziej tłoczno, ludzie powychodzili z pracy, widać przynajmniej, że miasto żyje. Wskakujemy w autobus i wracamy do Paragwaju. 

Na granicy też się zrobił ruch, wysiadamy z autobusu po stempelek wyjazdowy z Argentyny, ale na granicy w tym czasie czeka już wiele innych osób polujących na przeprawę. Stanęliśmy więc w kolejce i zaczęło się. Przepychanki z tobołami, stare babki niczym ninja przeciskają się przez barierki, perfidne wciskanie się przed innych ku ogólnemu niezadowoleniu pozostałych. Jakaś odważniejsza babka wsadziła nawet Rafałowi rękę do kieszeni spodni, chyba telefon chciała wyłowić ;) Nie wiemy za bardzo o co chodzi, bo autobusy kursują przez most co chwilę i jeśli nawet nie uda się wsiąść za pierwszym razem, to po 5 minutach podjedzie następny. Podjeżdża autobus i fala mrówek ładuje się do środka. Kierowca i jego pomagier upycha ludzi tak że wystają jeszcze za drzwi i rusza. Nam nie udaje się wsiąść, może i dobrze ;) Za kilka minut podjeżdża kolejny, do którego spokojnie wsiadamy. Po drugiej stronie mostu stempelek wjazdowy do Paragwaju. Autobus jedzie dalej, więc musimy czekać na następny, który przyjeżdża dopiero po pół godzinie. Dopiero po zmroku docieramy do hostelu. 

W hostelu ogarniamy nasze rzeczy, ja piszę posta, idziemy na pobliskiego lomito arabe (tutejszy kebab), co by posilić się przed podróżą i po 23, w lekkim deszczu, wyruszamy na dworzec. 


To nasza pierwsza nocna podróż w Paragwaju, więc nieco nieufnie do niej podchodzimy. Autobus dwupoziomowy, klimatyzowany, wydaje się być komfortowy. Ale po niemiłych wspomnieniach z tajskich autobusowych kradzieży na nocnych trasach, postanawiamy, że duże plecaki zabieramy ze sobą do środka. Ponad pół autobusu jest wolne, więc lokujemy plecaki za nasze siedzenia i rozkładamy się komfortowo, opatulamy w śpiwory i próbujemy zasnąć. Deszcz rozpadał się niemiłosiernie. 23:45 autobus rusza. Ale oczywiście po drodze zaczyna zbierać więcej ludzi, którzy przeganiają nasze bagaże. To nie była komfortowa podróż. Z jednym okiem otwartym czy nam nikt nic nie kradnie, co chwile wybudzani, bo trzeba było przenieść plecaki, ostatecznie lądują w naszych nogach, co utrudnia nam przybranie wygodnej pozycji. Rafał w w końcu znajduje miejsce z przodu i idzie się położyć, ja natomiast rozkładam się na dwóch siedzeniach pilnując naszego dobytku. 

Około 3:30 nad ranem czuję, że ktoś się delikatnie przysiada i już mam się przytulić do Bonifacio, kiedy spostrzegam, że to jakiś młody paragwajski ziomeczek! Przysiadł sobie obok, delikatnie sadząc swoje nogi na naszych plecakach i przesuwając moje. No to już pospane! Przez godzinę oka zmrużyć nie mogę, bo obserwuję czy nie dobiera się nam do rzeczy! Chłopak sobie natomiast smacznie śpi ehh.. W końcu przychodzi Rafał i zaśmiewa się, że mam nowego kompana podróży. Proszę więc chłopaczka, czy może się przesiąść, na szczęście bez problemu zmienia miejscówkę. No i tak minęła nam dosyć nieprzespana pierwsza nocna podróż w Paragwaju. Chyba nieco zbyt paranoicznie do niej podeszliśmy. 

Ciao!

Pistacio

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz