środa, 27 maja 2015

Wielkiej wody ciąg dalszy


21 maj 2015 - DZIEŃ 15.

Pobudka jak zwykle o 7 rano, kierunek Argentyna. Jemy hostelowe śniadanie i wyruszamy na dworzec. Po drodze kupujemy jakiś słabszy repelent na owady, bo coś mnie ostatnio gryzą dziady. Ten nasz, przywieziony z Polski, zawiera aż 95% DEET czyli substancji owadobójczej w bardzo silnym stężeniu (zalecanym w obszarach malarycznych), ale po ostatnim zaaplikowaniu na stopy, moje sandały zaczęły się rozpuszczać... Póki co potrzebujemy czegoś słabszego ;)

Na dworcu wskakujemy w autobus do Puerto Iguazu - przygranicznego miasta w Argentynie. Szybki przejazd przez granicę wiąże się tylko ze stemplem wjazdowym do Argentyny. Brazylia i Argentyna należą do międzynarodowej organizacji gospodarczej Mercosur, która ma na celu m.in. zniesienie barier handlowych, stąd przeprawy przez granice są tu błyskawiczne. Po 45 minutach docieramy na tamtejszy dworzec i od razu rzucają się na nas nas agencje transportowe oferujące przejazd do parku narodowego. Ostatecznie kupujemy bilet, ale Rafał niespokojnie krąży i pyta ludzi czy nie da się tam dojechać taniej - ewidentnie czuje się oszukany. Wszyscy jednak twierdzą, że jest jedna cena. No nic, jedziemy. 

Po 30 minutach docieramy do bram parku narodowego. Po stronie argentyńskiej centrum turystyczne wygląda nieco ubożej. Kupujemy bilety i idziemy 10-minutowym szlakiem na stację kolejki wąskotorowej, kursującej po parku. Po drodze spotykamy jakieś zakręcone argentyńskie babki, które zgubiły się na prostej drodze. Dołączają więc do nas i wypytują skąd jesteśmy, co tu robimy, opowiadają o Argentynie. Babka tak mamrocze po hiszpańsku, że połowa jej wypowiedzi umyka mi po drodze i ona się ze mnie chichra, a my z niej. W końcu docieramy do stacji kolejki, na której tłoczno od turystów i szczuropsiurów, które z nosami przy ziemi przeczesują teren. Babki dorwały nas w kolejce i znowu do nas gadają, w końcu trafiam na grząski grunt Falklandów lub jak kto woli Malwinów (dla przypomnienia, między Argentyną i Wielką Brytanią wciąż toczy się spór o te wyspy) i babka coś tam mamrocze poirytowana pod nosem. 





Nadjeżdża kolejka i wsiadamy do małego wagonika, jak najdalej od babek ;) Po 10-minutowej przejażdżce wąskotorówką (Krzychu - spodobałoby Ci się ;)) zatrzymujemy się na stacji Garganta del Diablo (Gardziel Diabła) - największej kaskadzie Iguazu. Na sam początek kaskady wiedzie około kilometrowa kładka na rzece. Z daleka słychać już szum wody, słońce przypieka nam ramiona, dookoła pełno motyli. Po 10-minutowym spacerze naszym oczom ukazuje się niesamowity widok - jesteśmy tuż obok miejsca, w którym woda z wielkim hukiem spada 80 metrów w dół, a kropelki wody porywane przez wiatr, osadzają się na nas rosą (na szczęście Rafał zabrał ze sobą niezawodnego foliaka). 















Widok zapiera dech w piersiach, nie możemy się napatrzeć na czeluści diabelskiego gardła. Spędzamy tam prawie godzinę, bo Rafał postanawia zjeść tęczę... Cierpliwie musiałam więc znosić wszechobecne kropelki wody osiadające na mój aparat, podczas gdy Rafał szukał odpowiedniej tęczy... 




Wracamy na stację i gdy wsiadamy do wagonika, okazuje się, że jadą z nami Marcin i Roland, którzy podróżują po Argentynie. Razem z nimi wysiadamy na następnej stacji prowadzącej na jeden ze szlaków. Chłopaki szaleją z selfie stickiem i GoPro i w wesołym gronie zwiedzamy resztę parku. Wodospady po stronie argentyńskiej są na wyciągnięcie ręki, szlaki prowadzą bardzo blisko, czuje się siłę wody spływającą z półek skalnych, z hukiem przelewającą się przez wystające skały. Te, po stronie brazylijskiej, widoczne są z daleka i dają pogląd na rozciągłość i liczbę kaskad. Trudno powiedzieć, która strona jest lepsza. Mi osobiście bardzo podobają się obie, choć muszę przyznać że Garganta del Diablo z bliska robi ogromne wrażenie. Rafałowi natomiast zdecydowanie bardziej podoba się po stronie argentyńskiej. 

Żebrzące szczuropsiury








Ulało się
Prawie jak krakowski hotel Forum - czyli Sheraton w samym środku parku narodowego
Po parku oczywiście szaleją szczuropsiury, ale oprócz nich zaczynają pojawiać się małpki. Łase na pokarm, zeskakują z drzew i garną do ludzi, szczerząc zęby na każde oszukańcze wyciągnięcie ręki bez jedzenia. 









Powoli robi się już późno i cały czas zastanawiamy się czy iść na łódkę, która podpływa pod wodospady. Obserwowaliśmy te kursy po rzece przez cały dzień i w końcu stwierdziliśmy, że w cenie wstępu do parku narodowego wcale nie jest to jakaś wyjątkowa atrakcja, a w ciągu ostatnich dwóch dni wodospady widzieliśmy już z każdej możliwej strony. Poza tym następny rejs był już ostatnim w tym dniu, a my jeszcze musimy jakoś wrócić do Brazylii. Roland i Marcin decydują się jednak na łódkę, więc żegnamy się i rozdzielamy. Pozdro chłopaki - to był fajny dzień! :) 

Szybkim krokiem, w blasku zachodzącego słońca zmierzamy w kierunku wyjścia z parku. Chcemy dotrzeć na dworzec jeszcze przed zmierzchem. Na dworcu okazuje się, że nasz autobus o 18:30 jest ostatnim autobusem tego dnia do Brazylii. Uff, udało się! Na granicy szybki stempelek wyjazdowy i po dniu pełnym wrażeń wracamy do hostelu. 

Dworcowa patronka

Przykładowe ceny w Argentynie:

Przelicznik 10 ARS (peso argentyńskie) = 3 PLN

- autobus z Puerto Iguazu do Parku Narodowego Iguazu - A$ 100 (w dwie strony)

- wstęp do Parku Narodowego Iguazu - A$ 260

- obiad dnia - A$ 70

- pocztówka A$ 5



22 maj 2015 - DZIEŃ 16.

Po śniadaniu decydujemy, że wykwaterowujemy się z hostelu, bierzemy plecaki i jedziemy zobaczyć drugą co do wielkości zaporę wodną na świecie - Itaipu Dam. Z dworca bierzemy autobus miejski do oddalonej o 13 km tamy (położonej na granicy z Paragwajem), gdzie kupujemy bilety na 1,5-godzinną wycieczkę objazdową po tym betonowym kolosie należącym do siedmiu cudów nowoczesnego świata (wstęp R$ 27, nam udaje się skorzystać ze zniżki studenckiej dzięki karcie studenckiej IYTC - płacimy połowę tej ceny).


Zapora Itaipu została zbudowana na rzece Paranie przy bardzo bliskiej współpracy Brazylii i Paragwaju. Prace nad budową rozpoczęły się w 1975 roku i trwały 9 lat do uruchomienia pierwszego generatora prądu. Składa się z 20 ogromnych turbin (dla porównania, największa zapora znajduje się w Chinach i składa się z 26 turbin) i w 95% pokrywa zapotrzebowanie na prąd Paragwaju i w 20% zapotrzebowanie Brazylii.

Niestety wraz z budową zapory, ogromna część ekosystemu okolicznych lasów została zniszczona (zalana wodą), setki rodzin wysiedlonych i kilkadziesiąt gatunków zwierząt wyłapanych i przeniesionych w inne części kraju. Sam fakt, że kilka imponujących wodospadów zostało zniszczonych na poczet zapory, wzbudza nieco kontrowersji wśród mieszkańców, tym bardziej, że tama dostarcza prąd dla Sao Paulo, nie dla okolicznych miast. 

Zainteresowanych zachęcam do obejrzenia 45-minutowego filmiku na you tubie (po angielsku), który pokazuje bardzo ciekawą historię tworzenia zapory

Autobus obwiózł nas po sporym obszarze, tak że mieliśmy szansę zobaczyć tamę zarówno z bliska jak i w całej okazałości - robi wrażenie. Cały teren jest przy tym bardzo zadbany, trochę inny świat w porównaniu do przyległego miasta.
















Ciekawostka - obszar zapory zamieszkiwany jest przez największe gryzonie na świecie, czyli kapibary. Najpierw wypatrzyliśmy ich ślady, później mignęły nam przez okno autobusu :)




Po wycieczce bierzemy plecaki i wsiadamy w autobus, który wiezie nas do granicy. Żegnamy się z Brazylią - czas na Paragwaj. 

Ostatnie chwile w Brazylii
Dotychczasowa trasa
Muito obrigada Brazilia!

AM

3 komentarze:

  1. przyjaciółka? ekhm wypraszam sobie(zazdrosna badz zla w zaleznosci od interpretacji:p) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cioootka, taka jednodniowa przyjaciółka phi! ;*

      Usuń