piątek, 15 maja 2015

High Contrast

10 maj 2015 - DZIEŃ 4. 

Sugerowana ścieżka dźwiękowa - Rio , dla fanów elektro Rio 2 :>

Dzień dobry,

Uh, po sambie dymi czacha. A pomyśleć, że podczas powrotu do domu pojawił się jeszcze pomysł picia wina nad morzem... Wczorajsza trzeźwość umysłu uratowała ten poranek. Co dziś w planie? Najpierw oczywiście śniadanie, a na dzień zaplanowaliśmy spacer po centrum i muzeum sztuki współczesnej. Najbardziej zależało mi na tym, które znajduje się w Niteroi i zostało zaprojektowane przez Niemeyera, ale jak się okazało, do września mają inwentaryzacje... W takim razie musimy zadowolić się mniej futurystyczną bryłą MAM - Museu de Arte Moderno do Rio de Janeiro. Jak się później okazało był to całkiem niezły strzał. Ale od początku.

Po śniadaniu telefon do Alitalii - nasze plecaki są już w Rio de Janeiro, wieczorem powinny być dostarczone na wskazany przez nas adres. Pokrzepieni śniadaniem i myślą o odzyskaniu dobytku wyruszamy w miasto. Bilet do metra - R$ 3,7. Wysiadamy w centrum - plac Floriano Peixoto, stacja metra Cinelandia. Wychodząc z metra czuć ogrom miasta i chaotyczność jego władz. Nic do siebie nie pasuje, mimo że zaprojektowane na początku XX w. po wyburzeniu kolonialnej zabudowy placu. Teatr narodowy wygląda jakby był zbudowany w Odessie, nad nim górują wieżowce... Nawet zagospodarowanie przestrzenne Warszawy blednie przy tej fantazji. 


Wykuta w skałach stacja metra

Teatr narodowy

Jeden z siedmiu grzechów głównych każdego Polaka - Cebulowa Pycha

Przechadzamy się okolicznymi uliczkami mijając ogrom bezdomnych. Przechodnie na nich nie reagują, są elementem krajobrazu. Są niewidzialni dla wiary zajadającej lancze w eleganckich knajpach, albo ludzi pracujących w okolicznych biurowcach. Stąd też nazwa tego posta. Rio to miasto kontrastów, rzuca się to w oczy na każdym kroku. Dochodzimy do akweduktów Lapa. Plac jest obserwowany przez policję z dwóch stron. Z policyjnych aut wystają lufy karabinów. Pod łukami akweduktu leżą ćpuny. Sielanka ;) Z ciekawostek warto dodać, że po akwedukcie z 1750 roku do 2011 jeździły tramwaje i wygląda na to, że Brazylia działa podobnie do Polski, bo pewnie jeździłby nadal, gdyby się nie rozbił i nie rozkwasił kilkunastu pasażerów. 


Akwedukty Lapa





Nad placem góruje jeszcze jeden budynek. Piramida? Schron? Spichlerz? Fabryka? Ależ skąd, przecież to katedra ;) Nie jest to najładniejszy kościół jaki widziałem, ale na pewno jeden z najciekawszych. Podobno architekt wzorował się na budowlach inkaskich, hmm może rzeczywiście coś w tym jest. Wchodząc do środka zaczynam rozumieć rozmach budowlańców. Brzydkie jak noc, totalny socreal, ale sprawia że czujesz się przy nim i w nim jak mróweczka. Chyba o to chodziło. Do tego ze środka sączy się cicho chóralny śpiew. Będąc w Rio trzeba to zobaczyć. Wisienką na torcie jest widok, który prezentuje się podczas wychodzenia z kościoła. Wynurzając się z niego widzimy nowoczesny biurowiec ze stali i szkła w którego szybach odbija się bryła naszego paskudztwa. Miodzio ;> Ach, omal nie zapomniałem o najważniejszym. Kościoła chroni papa JP2. Czuję się jak w domu.









Wolnym krokiem przemieszczamy się w stronę Escadaria Selaron. Sławne Riońskie schody (swoją drogą, ciekawe jak nazywa sie po polsku mieszkaniec Rio? KONKURS! Kto pierwszy odpowie dostanie kartkę :>). Nie będę rozpisywał sie o ich historii, każdy jest w stanie łatwo to sprawdzić w internetach. Zostały ozdobione przez Chilijczyka - Jorge Selaron - Renan chichrał się, że wszystko co znane w Brazylii zostało zbudowane przez obcokrajowców :). Schody prowadzą do dzielnicy Santa Teresa, w której dzień wcześniej byliśmy na sambie. Przyjemna okolica.










Ze schodów skaczemy jak żabki i po chwili wchodzimy do muzeum sztuki współczesnej. Ciekawa bryła i piękna okolica z fantastycznymi widokami. Ale jakby mogłoby być inaczej, z jednej strony zadbana, zaprojektowana przestrzeń, a z drugiej rozsypujące się budynki. Przed kompletną dezintegracją chroni je chyba tylko owijająca je zielona siatka. Kto by się przejmował. 

Muzeum było dużo większe niż sie spodziewałem, więc moje spokojne po nim przechadzanie się spotkało się z delikatnym zwróceniem mi uwagi, że chyba pora na obiad :P W środku było kilka ciekawych wystaw, miesięczny performance, który owocował na żywo tworzonymi styropianowymi rzeźbami, prace topowych współczesnych artystów i wystawa współczesnej sztuki brazylijskiej. Smutnym faktem z historii muzeum był pożar w 1978, w którym spaliły się dzieła mistrzów m.in. Picassa, Dalego, Miro'a czy Ernsta.



IGI - specjalnie dla Ciebie wybrałem najlepszy. Siedzę na kamieniu ;>





Teraz pora na architekturę bardziej użytkową. Maracana! :) Po wyjściu z metra z jednej strony rozciąga się widok na stadion, a z drugiej na otaczające go od północy fawele. Typowe Rio. Sam stadion jest dużo mniejsza niż się spodziewałem. Wygląda na to, że kibice w Rio są narwani bardziej niż nasi, celem uniknięcia napadów okienka biletowe są szerokości 5-10 cm ;) Nie chce nam się iść na jego zwiedzanie od środka więc idziemy do knajpy napełnić brzuchy. Po obiedzie na jakiś czas opuszcza nas Francine, która idzie odwiedzić swoją babcię. My gaworzymy i jednym okiem oglądamy wyświetlany mecz pomiędzy Rio a Sao Paulo (drużyną Renana :)). Renan zachowuje pełny spokój po golu strzelonym przez jego ulubieńców, myślę, że ma racje nie prowokując autochtonów :P Wracając do metra znów mijamy Maracanę, która jest tym razem opanowana przez koty. Setki kotów. Dosłownie. Każdej maści sierściuchy są wszędzie, zadziwiające. Lekko skołowani tym zagęszczeniem kotałke wsiadamy do metra.






Maracana z lotu kondora

Wciąż aktualne pozostaje pytanie "Gdzie one są?!" Nikt nie dzwonił do nas przez cały dzień, a przecież bagaże miały być dziś przywiezione. Delikatna niepewność stale była się utrzymywała, przecież jeśli nikt nie dzwonił, to najprawdopodobniej nie było prób dostarczania naszych plecaków. Renan skwitował to bardzo krótko, bagaże na pewno są, jeśli nikt nie dzwonił, to jest to właśnie dobry znak, najwyraźniej nie było problemów z dowiezieniem rzeczy. Niepokoiło by go za to wydzwanianie kurierów, mogłoby to oznaczać problemy. Tak to działa w Brazylii...  Po dotarciu na miejsce portier wita nas szczerym uśmiechem! Samba do Janeiro - mamy nasze graty! :)

Po intensywnym dniu jaki był za nami nie wdziałem entuzjazmu na twarzach kompanów odnośnie planów na wieczór. Przez chwilę w grę wchodziło nawet zamówienie pizzy na nasz kwadrat, ale ostatecznie, mieszkamy w końcu 100 m od Copacabany, wyruszamy na pożegnalnego kokosa na plażę. Wieczór kończymy słuchając wykonań topowych brazylijskich kawałków przez dwuosobowy band. Cała knajpa śpiewa z nimi, ludzie tańczą. My z Anką podrygujemy w rytm muzyki. Towarzyszy nam delikatna bryza znad Atlantyku. Rio ma duszę...







Chwała bohaterom. 

Elo,

RQ

1 komentarz: