poniedziałek, 25 maja 2015

Wielka woda


19 maj 2015 - DZIEŃ 13.

O 5 rano, po 15h podróży docieramy do Foz do Iguacu. O dziwo podróż minęła dosyć szybko, pomimo niezbyt komfortowych warunków (mam na myśli nie do końca rozkładane siedzenia). Z dworca autobusowego bierzemy taksówkę i jedziemy do wcześniej zarezerwowanego hostelu. Mamy ogromną nadzieję, że pomimo tak wczesnej pory, zostaniemy nie tyle zakwaterowani, ile wpuszczeni do pokoju, żeby trochę odespać. Na szczęście nieco podziębiona właścicielka hostelu jest na tyle miła, że od razu daje nam klucze do 6-osobowego pokoju, w którym jesteśmy sami, więc szczęśliwi kładziemy się spać :)

Wstajemy o 10 i decydujemy, że dzień spędzamy na chilloucie. Hostel jest mega klimatyczny, ściany ręcznie pomalowane w motywy kwiatowe, wszędzie buddyjskie rekwizyty. Pogoda jest piękna - robimy pranie, ciuchy rozwieszamy na słońcu i idziemy pochodzić po mieście. W Foz do Iguacu mieszka 260 tysięcy mieszkańców, co w porównaniu do Sao Paulo, jest niewielką mieścinką. Podoba nam się - główna ulica niczym w Ełku na Woja Polaka, od razu jakoś milej i bezpieczniej. Zachodzimy na - jakby inaczej - prato del dia (obiad dnia), ceny nawet milsze, zestawik za jedyne 10 R$ :)



Żar się z nieba leje, więc postanawiamy pójść nad rzekę Parana, z myślą o krakowskich bulwarach. A tu stop - koniec zabudowań, jakieś budynki wojskowe i tablica z napisem "Obszar militarny". Dalej nie idziemy.








Konkurs - kim był ten pan?

Źle odczytujemy mapę i krążymy po mieście w poszukiwaniu Punktu Informacji Turystycznej, żeby zasięgnąć jakiejś informacji o naszym głównym powodzie przybycia, czyli wodospadzie Iguazu. W końcu docieramy do celu, bierzemy mapy i ulotki i wracamy do hostelu, by nieco odpocząć, nabrać siły przed jutrem i ogarnąć bloga :) Wieczorem sączymy miodową cachacę - prezent od Thais i Fernanda - pycha! Do pokoju dołącza para Francuzów podróżujących od siedmiu miesięcy po Ameryce Południowej. 


20 maj 2015 - DZIEŃ 14.

Pobudka o 7:30, pogoda wspaniała - idealna na zwiedzanie wodospadu. Wraz z Francuzami jemy wspólne hostelowe śniadanie i wychodzimy. Po drodze na dworzec szukamy jeszcze bankomatu, co by zaopatrzyć się w nieco gotówki. Jak się okazuje, nie jest to takie proste. Bankomaty są tylko w bankach, więc wchodzimy do pierwszego napotkanego, a tam kilkanaście bankomatów do wpłat, jakichś transakcji, płacenia rachunków, natomiast jeden do wypłaty, do którego jest kilkunastoosobowa kolejka. Idziemy więc dalej, krążymy po ulicach, banków jak na lekarstwo. Znajdujemy kolejny, tam z kolei bankomat nie przyjmuje MasterCard WTF? o_0 Na szczęście pomocny klient, starszy pan mówiący po angielsku (z czego był bardzo dumny!), wskazał nam drogę do innego banku, w którym akceptują naszą kartę. Docieramy w końcu do HSBC - sukces! Zahaczamy jeszcze o sklep z Havaianasami, w którym Rafał kupuje flip-flopsy, bo ja rzekomo marudzę, jak zabiera mi moje pod prysznic ;) Po godzinnym opóźnieniu, docieramy na dworzec.

Ciekawostka! W Brazylii można prawie wszystko kupić na raty. Nie masz kasy na klapki za 20 R$? Żaden problem - zapłać w 6 ratach! Potrzebujesz kupić bilet autobusowy z Sao Paulo do Foz do Iguacu, ale jesteś spłukany? Również żaden problem - pierwszą ratę zapłać w przyszłym miesiącu! Rozmawialiśmy z naszymi znajomymi Brazylijczykami, którzy powiedzieli, że dzięki tym ratom ludzie przynajmniej robią zakupy, bo gdyby nie to, byłoby ciężko. Może dlatego w bankach jest tyle bankomatów do opłacania rachunków...

Ale wracając do wodospadu. Na dworcu wskakujemy w autobus miejski i udajemy się do oddalonego o 20 km Parku Narodowego Iguazu. Wysiadamy przy centrum turystycznym, kupujemy bilety i po drugiej stronie czeka już na nas piętrowy autobus, który wiezie nas przez 15 minut przez park narodowy. Wysiadamy na samym końcu szlaku, gdzie od razu uderzają nas tablice informacyjne o zakazie karmienia 'quatis', czyli zwierzątek przechadzających się wśród turystów w poszukiwaniu jedzenia. Zajrzałam do wikipedii i 'quatis' to po polsku 'nasua', czyli zwierzątka z rodziny szopowatych :) W końcu naszym oczom ukazuje się przepiękny widok, któremu towarzyszy jednostajny szum wody. Dziesiątki wodospadów spływa kaskadami w  dół zerodowanego kanionu, a nad nimi ogromna tęcza - powalające! 










Wodospad Iguazu należy do siedmiu cudów świata i jest największym wodospadem na świecie. Znajduje się na granicy argentyńsko-brazylijskiej, gdzie rzeka Iguazu wpływa do rzeki Parana. 80% obszaru wodospadu jest na terytorium Argentyny, natomiast pozostałe 20% na obszarze Brazylii. Wodospad ma szerokość około 2 km i składa się z 275 odrębnych progów skalnych. Średni przepływ wody wynosi 1756 m³/s, a szum wody słyszany jest w promieniu 20 km. Granica argentyńsko-brazylijska przebiega centralnie przez Diabelską Gardziel (Garganta del Diablo), największą kaskadę wodospadu Iguazu. Woda w tym miejscu spada aż z 82 m, a więc z wysokości większej niż wodospad Niagara.
Infrastruktura turystyczna jest tutaj wysoko rozwinięta, turyści mogą spacerować po wysuniętych w półki skalne mostach i punktach widokowych, mijając wodospady w całej okazałości. Jest to jedno z najpiękniejszych miejsc, w jakich byłam. W parku spędzamy ponad 2h, Rafał niecierpliwi się moim namiętnym cykaniem zdjęć i zmienianiem obiektywów, ale jak tu nie wpaść w szał fotografowania?











Z miłości do Wolfpack















Przykro mi Ewcia - lot helikopterem za 350 reali to nie na nasz backpackerski budżet ;)

Wychodzimy z parku i zastanawiamy się czy iść do Parque das Aves - czyli parku ptaków. Bilboard przedstawiający kolorowe ary brzmi zachęcająco i ostatecznie dajemy się skusić. W całym parku rozlega się skrzek przekrzykujących się papug i innego ptactwa. Część ptaków znajduje się w wielkich klatach,część chodzi/lata pomiędzy ludźmi. Dodatkiem są jeszcze krokodyle, węże, iguany i motyle, ale największą atrakcję stanowią jednak ogromne, kolorowe ary i urocze tukany, które zrobiły na nas chyba największe wrażenie :)
















Motyl - mistrz kamuflażu






W końcu kończymy zwiedzanie i wskakujemy w powrotny autobus miejski, żeby dotrzeć do hostelu jeszcze przed zmierzchem. W sklepie robimy zakupy na kolację i smażymy jajecznicę, którą ochoczo wcinamy po całym dniu chodzenia. Rafał chrapie zmęczony, a ja kończę naszą cachacę... ;) Jutro jedziemy zobaczyć wodospad od strony argentyńskiej :)

Ściskam,

AM

2 komentarze:

  1. Juluś, cudnie kadrujesz zdjęcia:) Przepiękne tukany! Zazdroszczę doznań wzrokowych:P Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń