czwartek, 27 sierpnia 2015

Na tropie tarantuli

22-23 lipiec 2015 - DZIEŃ 77. i 78.

Dziś wyruszamy do dżungli! Z 6000 m n.p.m jedziemy na zaledwie kilkaset. Każdy, z kim rozmawiamy o podróży do Rurrenabaque - miasteczka wypadowego do Amazonii - mówi jedno: nie jedźcie autobusem. Jak się okazuje, taka autobusowa przyjemność, to ponad 20 godzin jazdy, rozpoczynając od Drogi Śmierci, na niewyasfaltowanej drodze kończąc. Autobus przejeżdża ponad licznymi przepaściami i krążą plotki, że każdego miesiąca jakiś pojazd spada z urwiska. Lot samolotem zajmuje natomiast przyjemne 40 minut i z tej opcji właśnie korzysta większość turystów. Cena? Samolot minimum 73 USD (270 zł) w jedną stronę, autobus 70 BOB (38 zł). Chwilę nawet się wahamy, co zrobić, ale ostatecznie oczywiście wybieramy oszczędną opcję. 

Po 12 wyruszamy z hostelu i jedziemy na dworzec, skąd o 14 ma wyruszyć autobus. Dobrze, że jesteśmy tam nieco wcześniej, bo autobus wyrusza, jednak o 13. Nie wiem, jak ten kraj funkcjonuje... Nieco przeraził nas widok wehikułu wyglądającego niczym nasz polski PKS sprzed 15 lat - przed nami prawie doba podróży. Na szczęście siedzenia okazują się być w rozkładane i nawet komfortowe, więc nie jest źle. W autobusie oprócz nas para Francuzów, a pozostali to miejscowi. Jedziemy.

Początkowo droga super, dokładnie ten sam odcinek, co asfaltowa część Drogi Śmierci - czyli serpentyny z przepięknymi górskimi widokami. Po jakichś 3 godzinach jednak, zaczęło się. Asfalt zmienił się w kamienie, kierowca zjechał na lewą stronę, tak że z okna autobusu ledwo widziałam kraniec drogi, a dalej już kilkadziesiąt metrów w dół. Lekki stresik był, tym bardziej, że autobusem trzęsło konkretnie, a kierowca jakoś niespecjalnie redukował prędkość. 







Chwilowa przerwa na drodze - w tle mistrz selfie





Po jakieś godzinie na szczęście wjechaliśmy znów na normalną drogę i około 18 dojechaliśmy do jakiegoś miasteczka, które klimatem zupełnie odbiega od La Paz. Zielono, tropikalnie, wokół bananowce i kokosy, w powietrzu czuć w końcu jakąś wilgoć - zaczyna nam się podobać. Pół godziny przerwy, podczas której poimy się przepysznymi sokami z pomarańczy i kokosa i zajadamy naturalną, wytwarzaną w tym regionie czekoladę, owiniętą w liść kakaowca. Interesujący smak, tylko nie rozpuszcza się w ustach, bardziej do pogryzienia. Mi posmakowała.


Wskakujemy w autobus i dalej już jedziemy raz asfaltem, raz drogą szutrową (w proporcji 1:10) ale przynajmniej zjechaliśmy już niżej i skończyły się przepaści. Około 9 rano powinniśmy być na miejscu, więc spokojnie można iść "spać". Nagle godzina 4 rano - Rurrenabaque!! - krzyczy kierowca. Że co?? Już?? Na wpół śpiący wychodzimy z autobusu - no faktycznie, jesteśmy na miejscu - dojechaliśmy w "jedyne" 15 godzin. 

Dworzec okazuje się być jakieś 8 minut jazdy moto-taxi od centrum, więc po znegocjowaniu ceny z turystycznej na boliwijską, wskakujemy na pakę moto-samochodziku i jedziemy w poszukiwaniu noclegu. Kierowca wysadza nas pod jednym z hosteli, po czym odjeżdża zostawiając nas na pustej ulicy. Dzwonimy i z nadzieją czekamy na jakiś odzew. Na szczęście otwiera nam miły pan, który pozwala nam się wcześniej zakwaterować, licząc nocleg dopiero od kolejnej nocy i jakby tego było mało, pozwala nam zjeść śniadanie jak wstaniemy! Zmęczeni podróżą i szczęśliwi, że dostaliśmy pokój, idziemy spać.

Wstajemy o 9, korzystamy rzecz jasna ze śniadania i odpoczywamy w hamakach rozkoszując się w końcu ciepłem słońca. Jesteśmy u bram Amazonii :)






Rurrenabaque to małe miasteczko położone nad rzeką Beni, stanowiące bazę wypadową do dżungli. Jest to miejsce silnie turystycznie, toteż agencje turystyczne przeplatają się tu z turystycznymi knajpkami i hostelami. Urządzamy sobie spacer po okolicy, jemy lunch i rozkoszujemy się tropikalnym klimatem. Przed nami trudna decyzja zakupu wycieczki. Możemy jechać albo na pampę, gdzie pływa się łódką po rzece obserwując florę i faunę przy brzegu albo zrobić trekking po dżungli, gdzie szanse zobaczenia dzikich zwierząt są mniejsze niż na pampie, ale za to wchodzi się wgłąb dżungli i śpi w polowych warunkach. Standardowo obie wersje są 3-dniowe, a ich cena waha się od 700 do 1200 BOB (350-600 zł) w zależności od pakietu i agencji. Przez chwilę rozpatrujemy połączenie obu opcji i zrobienie 6-dniowej wycieczki, ale ostateczne rachunki wychodzą nam za wysokie, więc wybieramy wyprawę do dżungli. Widzieliśmy małpy, kajmany, papugi, kapibary, szansa zobaczenia anakondy jest na prawdę znikoma, więc pampa nie zaoferowałaby nam niczego nowego. Może oprócz łowienia piranii i smażenia ich nad ogniskiem, ale myślę, że to nie jest ostatnia wyprawa do dżungli podczas naszego pobytu w Ameryce Południowej, więc jeszcze wszystko przed nami.

Decyzja zapadła - idziemy w dżunglę. Chwilę jeszcze kręcimy się po agencjach, ale w końcu wybieramy polecaną nam już wcześniej przez kilka osób agencję prowadzoną przez siostry Czeszki (jedna z nich wzięła ślub z Boliwijskim Indianinem i mają czwórkę dzieci! :)). Mimo że nie należą do najtańszych, decydujemy się nie oszczędzać na tej wycieczce, w końcu to wyprawa do Amazonii, więc zależy nam na dobrym przewodniku, żeby wynieść z tej przygody jak najwięcej.


24 lipiec 2015 - DZIEŃ 79.

O 8:30 zbiórka w agencji, gdzie poznajemy naszego przewodnika Pedro, kucharza Jacoba i parę Irlandczyków, pakujemy śpiwory, moskitiery, jedzenie i wyruszamy do "portu", gdzie czeka już na nas łódka i para Niemców. 



Podpływamy jeszcze do siedziby Parku Narodowego Madidi, kupujemy bilety i dostajemy zielone światło na wpłynięcie na obszar chroniony. Podróż łódką trwa 2,5 h. Jest pochmurno, ale wokół gęste lasy, w tle wysokie góry, wzdłuż rzeki mijamy urwiska. Na rzecznych wysepkach obserwujemy ptaki, czaple zajadają ryby. Pięknie!





W końcu łódka zatrzymuje się przy brzegu, zabieramy wszystkie rzeczy i maszerujemy 20 minut wgłąb lasu do jednej z baz. Idziemy z Pedro nazbierać drewna na ognisko, Jacob w tym czasie zaczyna przygotowywać obiad. Z maczetą i siekierą, po kilkunastu minutach mamy uzbierany spory stos drzewa. Po godzinie zajadamy przygotowany na ognisku lunch, po czym bierzemy nasz cały ekwipunek na plecy i ruszamy głębiej do dżungli, gdzie rozbijemy nasz obóz. Godzinę maszerujemy ścieżką, gdzieniegdzie przedzieramy się za pomocą maczety przez gęstsze partie roślinności, kilkukrotnie przechodzimy po kłodach przez strumienie. Gdzieś w oddali słychać buszujące w koronach drzew małpy, ptaki śpiewają, owady głośno dają o sobie znać.




Dochodzimy do małej polanki, na której będziemy dzisiaj spać. Drewniane stelaże są już przygotowane, rozkładamy więc tylko folie na spód i na górę na wypadek deszczu, przygotowujemy posłania składające się z karimaty, śpiwora i indywidualnej moskitiery i idziemy z Pedro tropić zwierzęta. Ale najpierw nasz przewodnik pokazuje nam kilkunastometrową huśtawkę z liany, z której z chęcią korzystamy. 



Buty kolegi Irlandczyka chwilę wcześniej były śnieżnobiałe







Idąc jeden za drugim, z przewodnikiem na czele, obserwujemy piękną florę dżungli. Nagle do naszych uszu dochodzą dziwne odgłosy. Pedro każe nam być cicho i przyspiesza. Okazuje się, że stado dzikich świń przechodzi właśnie w zaroślach kilka metrów od nas. Słychać je głośno tuż obok, jednak w ogóle ich nie widać. Pedro w końcu rusza biegiem przed siebie i znika w zaroślach. My zgłupieliśmy nie wiedząc co robić, więc w końcu przystajemy i czekamy. Nagle piski, pochrumkiwania, łamanie gałęzi - stado 80-100 dzikich świń wyłania się z krzakulców i przebiega tuż obok. Pedro przeciął im drogę i wystraszył je tak żebyśmy mogli je zobaczyć :)

Po dwóch godzinach penetrowania dżungli, już po zmroku, z zaświeconymi czołówkami wracamy do obozu, gdzie Jacob czeka na nas z gotową kolacją.





Po kolacji siedzimy nieopodal ogniska, gdzie Pedro przeprowadza obrzęd składania ofiary Pachamamie. Pokazuje nam też jak do liści koki dodać sodę i kawałek jakiegoś drewienka, żeby miały słodki smak. Żujemy więc wszyscy liście, których działanie spotęgowane przez dodatkowe składniki powoduje silne zdrętwienie języka. Rozmawiamy o różnicach kulturowych między Europą a Ameryką Południową, Pedro opowiada nam, jak do 6-go roku życia mieszkał z rodzicami i rodzeństwem w dżungli, nie mając pojęcia o istnieniu innych ludzi dopóki nie zobaczyli statku na rzece. Nie zna nawet dokładnej daty swojego urodzenia, w dokumentach ma wpisaną datę, kiedy po raz pierwszy przyjechali z rodziną do Rurrenabaque... rozmawiamy długo wsłuchując się w nocne odgłosy dżungli...




25 lipiec 2015 - DZIEŃ 80.

Budzi nas zapach odymionej jajecznicy zrobionej na ognisku. Jacob woła nas na śniadanie. Cudownie jest usiąść na pieńku w środku dżungli i rozkoszować się gorącą kawą :)







Składamy nasz obóz i ruszamy w gąszcz, w którym nasz przewodnik zaznajamia nas z następującymi ciekawostkami:

1. Chodzące drzewa - drzewa te mają kilkanaście małych korzeni utrzymujących główny pień nad ziemią, które są niczym nogi. Podobno drzewa te w ciągu swojego życia przesuwają się kilkanaście centymetrów w stosunku do swojego pierwotnego położenia. Nazywane są też "męskimi" drzewami ze względu na dwuznaczny wygląd co niektórych korzeni...




2. Specyfik po ugryzieniu kleszcza - podczas naszego marszu po dżungli, Rafał odkrył w swoim ciele intruza. Sporych rozmiarów kleszcz wbił mu się w brzuch, ale oczywiście dla naszego przewodnika to nie problem. Najpierw dymem papierosowym "otłumanił" zwierzynę, po czym z łatwością wyciągnął ją z ciała. Ugryzione miejsce posmarował wydzieliną z chodzącego drzewa i po bólu!




3. Leche-leche (dosł. mleko-mleko). Drzewo wydziela z siebie soki przypominające mleko. Podobno jeśli kobieta ma problemy z pokarmem, dziecko jest karmione owym drzewnym mleczkiem :)

4. Drzewne mrówki - w dżungli istnieje rodzaj drzewa, które żyje w symbiozie z mrówczymi lokatorami zamieszkującymi pień drzewa. Jeśli z jakichś powodów mrówki opuszczają pień, drzewo obumiera.

5. Kolczaste drzewa - w takim gąszczu należy uważać, gdzie się stawia stopy i o co się człowiek opiera. Istnieją drzewa z kolczastymi wypustkami, nie do końca przyjazne człowiekowi...


6. Pająki - jest ich mnóstwo, od mikro-pajączków, które nagle, nie wiadomo skąd, pojawiają się na ciele i boleśnie gryzą, zostawiając czerwone, spuchnięte miejsce przez około 30 minut, przez rogate, po ogromne (15-20cm), włochate, strzegące swoich jaj, na jednego z których natknął się Raf podczas naszego spaceru po dżungli. 






7. Drzewne uściski - istnieją drzewa, które swoimi korzeniami i pniem pochłaniają "słabsze" osobniki, wysysając z nich wartości odżywcze. 





8. Owoce dżungli - dżungla zdecydowanie karmi, jednak trzeba naprawdę znać się na roślinach, bo dżungla też zabija. Istnieje wiele owoców i orzechów, które są jadalne dla ludzi i zwierząt. Pedro pokazał nam m.in. asai - owoc występujący tylko w Amazonii, który mieliśmy przyjemność skosztować w pysznym i bardzo popularnym deserze w Brazylii :)




9. Uña de gato - pitna woda w dżungli to żaden problem, jeśli potrafisz znaleźć "koci pazur" czyli roślinę, która zawiera w sobie spore pokłady wody. Kilka ruchów maczetą i pragnienie ugaszone.



10. Korzenne kurtyny - drzewo jak drzewo, posiada za to imponujące korzenie :)




11. Obserwacja dzikich świń - w pewnym momencie usłyszeliśmy po raz kolejny już tego dnia, odgłosy dzikich świń. Tym razem nasz przewodnik był zdeterminowany, żeby pokazać nam je z bliska. Podążaliśmy za odgłosami, za poleceniem Pedro przykucnęliśmy nisko, po czym naszym oczom ukazało się stadko świń odpoczywających nieopodal bajorka. Ukryci za zwalonym drzewem mogliśmy spokojnie je obserwować. 




12. Muchy nie-czyściuchy - okropne stworzenia! Nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się rój ogromnych much, które wplątują się we włosy! Jedynym sposobem na szybkie uniknięcie latających kreatur jest ucieczka z miejsca, gdzie się pojawiły i później dopiero próba wydłubania ich spomiędzy pukli włosów. Wstrętne! Pedro powiedział, że muchy te mają specjalne szczypce, które obcinają włosy. Ja na szczęście żadnego ubytku włosów u siebie nie zaobserwowałam. Bleee...

13. Termity - są ich dwa rodzaje - te złe, zabijające drzewa, żyjące w ogromnych gniazdach naziemnych oraz te dobre, żyjące w gniazdach na drzewach. Pedro jednym ruchem maczety odcina odrobinę drzewnego gniazda, z którego momentalnie wyłazi setka owadów. Nagle przykłada język do drzewa i przeżuwa. Kto chce spróbować? - pyta. Raf idzie na pierwszy ogień, później ja i reszta ekipy. Nie jest to takie ohydne, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Co ciekawe, termity mają miętowy smak! Miejscowi jedzą je, gdyż ich mentolowe właściwości służą jako naturalny repelent przeciwko owadom. Mniam! ;)





14. Gąsienice - jest ich mnóstwo. Od ohydnych larw żyjących w stadzie i czekających na przeistoczenie się w motyle, po ładne, włochate gąsieniczki z toksycznymi włoskami.





 

15. Małpy - jest ich sporo, hulają w koronach drzew, jednak boją się ludzi i jak tylko usłyszą człowieka, szybko przemieszczają się w dalsze partie lasu.

W końcu docieramy do obozu, w którym spędzimy dzisiaj noc. Jacob serwuje pyszny obiad i chwilę chillujemy się w słońcu. Następnie idziemy nad rzekę, gdzie łódką przeprawiamy się na drugi brzeg. Idziemy zobaczyć ogromne ary żyjące w skalnych jaskiniach. Faktycznie, siedzą w swoich domkach i obserwują z góry całą dżunglę, od czasu do czasu wrzeszcząc donośnie. Pedro proponuje nam wejście na szczyt góry, z której rozpościera się piękna panorama na okolice. Po 20 minutach marszu docieramy na szczyt, z którego obserwujemy papugi i podziwiamy tropikalne widoczki.











16. Roślinne barwniki - Pedro przynosi z lasu jakieś liście, rozciera je w dłoniach i wydobywa z nich fioletowy barwnik. Tak przygotowaną farbką malują nasze twarze. Jacob ewidentnie ma w sobie duszę artysty, bo spod jego pędzla wychodzą piękne rysunki. Pedro idzie na łatwiznę, która jednak bardziej się podobała Rafałowi. 










17. Dentystyczne ziarenka - Pedro poczęstował nas też mikro-ziarenkami. Gdy już każdy włożył je do ust, zaczął się śmiać. Okazało się, że ziarenka mają właściwości znieczulająco-drętwiejące i posmak dentystyczny. Rafałowi nawet posmakowały - elektryczne smakołyki ;) 



Wracamy do obozu, od razu zabieramy sprzęt i idziemy nad rzekę łowić ryby na kolację. Godzinne ślęczenie na brzegu i kolacji chyba nie będzie. Niepocieszeni wracamy do obozu, gdzie na szczęście Jacob czeka na nas z posiłkiem :) Przynajmniej tyle. 




Po napełnieniu brzuchów Pedro zabiera nas na nocny spacer po lesie, podczas którego obserwujemy dalsza część tutejszej flory i fauny.
  
18. Żaby - podobno silnie toksyczne



19. Mrówki - a dokładnie miliony mrówek tworzących przeogromne mrowiska. Trzeba uważać, gdzie się staje, bo taka armia rozbiera na części pierwsze wszystko, co znajduje się na jej drodze. My spotykamy kreatury z ogromnymi oczami.



20. Stonoga - nóg nie liczyliśmy, ale dużo ich było.

21. Śpiące ptaki - Pedro dokładnie wie, gdzie szukać, żeby znaleźć. Wystarczyło poświecić latarką w pień drzewa, żeby naszym oczom ukazał się śpiący ptaszek.

22. Gwiazda wieczoru - Ula Tarantula - Cały dzień nasz przewodnik próbował pokazać nam tarantulę, jednak bez skutku. Odnajdował ich jamki, ślinił gałązkę odartą z liści i wkładał do norki, delikatnie ruszając. Żadna nie chciała wyjść. W końcu jednak, pod osłoną nocy, pod korzeniem wielkiego drzewa, jedna zechciała nam się pokazać w całej okazałości! Ogromna, owłosiona kreatura, oślepiona światłem latarki, stała się prawdziwą gwiazdą wieczoru. Piękna!










W pełni usatysfakcjonowani nocnymi łowami wracamy do obozu, gdzie siedzimy przy świetle świec i słuchamy opowieści o wężach i jaguarach zamieszkujących dżunglę. 

Kości węża (mamby zielonej)

Pedro odkrywa w swojej ręce larwę, którą skutecznie neutralizuje indiańskimi metodami. Zaciąga się papierosem, po czym wydmuchuje z całej siły dym w dłoń. Tak wydziela się nikotyna, którą smaruje ugryzione miejsce. Po pół godzinie przytruta larwa wypełza z rany...


 

26 lipiec 2015 - DZIEŃ 81.

Raf wstaje przed wszystkimi, bierze sprzęt i rusza na ryby z nadzieją, że nowy dzień przyniesie lepszy połów. Reszta załogi natomiast dosypia do 8 rano, po czym wstajemy na śniadanie. W końcu wraca, niestety bez ryby, ale za to z pięknym imieninowym bukietem stworzonym z amazońskich roślin - dzisiaj Anny :) 


Po śniadaniu, Pedro zajmuje się tworzeniem biżuterii z orzechów. Przycina, papierkiem ściernym szlifuje i poleruje. Aż trudno uwierzyć, że z owoców dżungli można stworzyć takie cuda. Każdy dostaje na pamiątkę orzechową obrączkę. 








Ostatni raz ruszamy w dżunglę. Jak zwykle nieopodal słyszymy małpie figle i chrumkanie dzikich świń. Zastanawiamy się, co jeszcze Amazonia zechce nam zaprezentować. Długo nie musimy czekać. Przeprawiając się przez gąszcz lian i gałęzi, nasz przewodnik odnajduje kości świni rozszarpanej przez jaguara. Całe szczęście, że już po całkowitym rozkładzie tkanek miękkich. Trochę jednak przerażający widok. Pedro wyrywa świńskie zęby ku uciesze chłopaków, którzy zdobywają kolejną pamiątkę z dżungli i wracamy powoli do obozu na obiad. 




Olbrzymia ćma

Na takie coś natknęliśmy się w jednym z obozów hmmm...

Drzewne uszy


Po obiedzie czas na pakowanie rzeczy, nasza wizyta w Amazonii dobiega powoli końca. Ruszamy na brzeg rzeki, gdzie mamy jeszcze okazję zobaczyć żółwia wyłowionego z wody przez jednego z miejscowych. Powrót zajmuje nam 2,5 h, słońce przyjemnie grzeje.



Finalnie docieramy do Rurrenabaque, niepocieszeni, że to koniec wyprawy. Razem idziemy do biura agencji, w którym odpoczywamy, żegnamy się z naszym przewodnikiem i kucharzem, bierzemy prysznic i przepakowujemy nasze rzeczy. Planujemy jeszcze dziś wskoczyć w nocny autobus z powrotem do La Paz. Jadę więc motorową taksówką na dworzec, co by dopytać się o godzinę odjazdu. Okazuje się, że autobus rusza o 19, za godzinę. Wracam do centrum, gdzie lecimy z Rafem coś zjeść, zrobić zakupy na podróż i zgarnąć plecaki. Żegnamy się z Irlandczykami i wraz z niemiecką parką jedziemy na dworzec. 








Podróż o dziwo trwa "jedynie" 14 godzin, początkowo przeplatana politycznymi przemówieniami jednego z pasażerów, który wygłaszał swoje mowy przez... megafon o_O Uszanował jednak ciszę nocną i już do rana mogliśmy spokojnie spać. 

O 8 rano docieramy do La Paz.


Pozdrawiam serdecznie,

Anula Tarantula

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz