czwartek, 9 lipca 2015

Piekielna góra

23 czerwiec 2015 - DZIEŃ 48.

W końcu, po 10 dniach spędzonych w Sucre, czas ruszyć dalej. Jedziemy do Potosi. Sztukę targowania mamy już tak opanowaną, że na dworcu za bilet płacimy po 25 bolivianos, podczas gdy nawet miejscowi płacą 30. Da się. Podróż ma potrwać tylko 3 h, jak na tutejsze warunki - super krótko ;) Z Sucre położonego na wysokości 2700 m n.p.m. musimy się dostać na 4000 m n.p.m. Myśleliśmy, że jeśli chodzi o widoki z okna autobusu, to już nic nas nie zaskoczy, ale myliliśmy się. Górskie serpentyny są niesamowite. Droga wije się raz przełęczami, raz grzbietami górskimi, co jakiś czas widzimy pasące się lamy, alpaki i wikunie, mijamy szerokie, wyschnięte koryta rzeki. Autobus jedzie 20 km/h, kierowca raz po raz redukuje biegi. Nagle wysokogórski krajobraz zmienia się w totalnie płaski teren - niemalże jak na Opolszczyźnie ;) Jesteśmy na ogromnym płaskowyżu. Głowa o dziwo nie boli, spodziewałabym się, że na tej wysokości zacznę odczuwać jakieś dolegliwości, ale póki co, jest okay. W końcu naszym oczom ukazuje się Potosi. 




Płaskowyż na 4000 m n.p.m

Założone w połowie XVI wieku, kiedy to w pobliskiej górze Cerro Rico odkryto ogromne pokłady srebra, Potosi zaczęło przyciągać tysiące europejskich amatorów szybkiego wzbogacania się. Do wydobycia minerałów wykorzystywano niewolników zarówno spośród rodowitych mieszkańców jak i afrykańskich. Założono wiele mennic. Hiszpanie tak bardzo wpadli w szał eksportu kruszcu do Europy, że z powodu zbyt dużego obciążenia, w 1622 roku zatonął statek z 47 tonami srebra i 150 tysiącami złotych monet i sztabek na pokładzie. W XVIII w. zaczęły się jednak wyczerpywać złoża srebra. Zyski czerpano jeszcze z pozyskiwania cyny. Mimo to, od tego czasu, miasto zaczęło podupadać ekonomicznie.



Z dworca, który wyglądem przypomina UFO, wskakujemy w micro do centrum. Nim jeszcze przyjechaliśmy do Potosi, spotkaliśmy na naszej drodze kilku turystów, którzy jednogłośnie polecali nam hostel Casa Blanca, głównie ze względu na... prysznic. Tak, dobry prysznic w Boliwii, o ile w ogóle w Ameryce Południowej, to towar chodliwy. Z reguły w hostelach zamontowane są elektryczne urządzenia służące do nagrzewania wody i jeśli chce się mieć gorący prysznic, należy zmniejszyć strumień wody do minimum. W Casa Blanca natomiast jest ogrzewanie gazowe, z rur leci ukrop, a strumień jest tak potężny, że nie jedne bicze wodne mogłyby pozazdrościć  - cudownie! 

Hostel

Elektryczne podgrzewacze wody

Zakwaterowujemy się w pokoju 6-osobowym i uderzamy w miasto. Plac główny i praktycznie wszystkie atrakcje miasta zlokalizowane są blisko siebie, tak że wszędzie można dojść pieszo. Spacerujemy uliczkami, ale wysokość daje się nam we znaki. Kilka kroków pod górkę i sapiemy. Ilość tlenu na 4000 m n.p.m jest już znacznie niższa, należy więc pić dużo wody, unikać ciężkostrawnych posiłków i alkoholu. Dobrze jest żuć liście koki, których ja nie jestem wielką fanką, preferuję je w formie herbaty, ale Kajmanowi wydają się smakować. Wszyscy Boliwijczycy mieszkający tylko nieco wyżej w górach, mają policzki wypchane liśćmi, niczym chomiki. Koka zmniejsza łaknienie, łagodzi skutki choroby wysokościowej, bóle głowy, mdłości. Jak to mówią miejscowi - jest dobra na wszystko. 





Idziemy na kolację - pizza z kiełbasą z lamy i stejk - pycha! Przystawka też niezła - popcorn i chrupki bekonowe :D


Herbatka z liści koki i przystawka - popcorn + chrupki bekonowe ;)



24 czerwiec 2015 - DZIEŃ 49.

Rano udajemy się na poszukiwanie agencji turystycznej organizującej wycieczki do kopalni. Ceny wahają się od 75 do 110 bolivianos (40-55 zł), więc chwilę nam zajmuje znalezienie "idealnej" firmy. Starszy, bezzębny ex-górnik wymachujący nam przed nosem dynamitem wyciągniętym z szuflady, mimo najniższej ceny, nie zachęcił nas do skorzystania ze swojej oferty. Ostatecznie kupujemy bilety ze środkowego przedziału cenowego - o 14:30 wyjazd spod agencji.

Do tego czasu zanosimy rzeczy do pralni - tak, te same, których nie udało nam się wyprać w Sucre kilka dni temu ;) - i zwiedzamy miasto.  Nasze organizmy chyba już przyzwyczaiły się nieco do wysokości, bo już się nie męczymy tak jak wcześniej. Zachodzimy na 3-daniowy lunch za 18 bolivianos (9 zł) do knajpki obleganej przez miejscowych. Do naszego stolika dosiada się dwóch prawników (w Potosi jest ich zatrzęsienie), więc miło sobie gawędzimy. 

W końcu nadchodzi godzina wycieczki do kopalni. Okazuje się, że jesteśmy jedynymi uczestnikami, więc mamy prywatne zwiedzanie z przewodnikiem. Wskakujemy w mikro-busik z kierowcą i przewodnikiem i rozpoczynamy nasze 4-godzinne zwiedzanie. Najpierw jedziemy do magazynu po ubrania ochronne - gumowce, spodnie, koszulę, kask i lampę. Gdy już wskakujemy w stylowe wdzianko, jedziemy na ulicę ze sklepami z zaopatrzeniem górniczym. Należy kupić prezenty dla górników. Kupujemy liście koki, dynamit (tak, w Potosi można kupić w sklepie dynamit), papierosy, alkohol i napoje gazowane. Nasz przewodnik wyjaśnia nam pokrótce znaczenie wszystkich tych rzeczy dla górników, po czym wskakujemy w auto i jedziemy na Cerro Rico, które dumnie góruje nad miastem.







Cerro Rico w latach świetności miało około 5200 m n.p.m, jednak ze względu na silną eksploatację i drążenie nowych korytarzy, szczytowa część góry osiadła 400 metrów! Z tego też względu obecnie wydobywa się kruszec tylko w dolnych partiach, gdyż górne stwarzają niebezpieczeństwo i stanowią zagrożenie dalszego zawalenia. Obecna wysokość Cerro Rico to 4782 m n.p.m. Gdyby tak prześwietlić górę, to w przekroju wyglądałaby jak mrowisko - z licznymi tunelami i korytarzami wijącymi się przez całą jej szerokość.



Wchodzimy do jednego z tuneli. Wejście pochlapane jest czymś czarnym - okazuje się, że to zaschnięta krew lamy - ofiara na szczęście. Szybko robi się ciemno, więc włączamy nasze czołówki. Idziemy pomiędzy wąskimi torami, w wodzie po kostki, czasem sięgającej do połowy łydek. Niedaleko od wejścia do każdego tunelu znajduje się "tio" - bożek-diabeł, do którego przychodzi każdy górnik przed rozpoczęciem swojej zmiany. Z kopalni już niedaleko jest do piekła - stąd postać diabła. Każdy górnik zwraca się do "tio" z prośbą o bezpieczeństo i urodzajne minerały. Z taką wizytą wiąże się pewien rytuał. Po pierwsze - liśćmi koki obsypuje się głowę bożka, ramiona, piersi, dłonie, penisa i ostatnią garść rzuca się na ziemię - dla Pachamamy. Po drugie, te same części ciała oblewa się spirytusem i na końcu upija się nieco i koniecznie obdarza "tio" uśmiechem - w kopalni zawsze musi być uśmiech. Po trzecie, zapala się papierosa i wkłada bożkowi do ust. Jeśli papieros się pali, "tio" daje pozwolenie na wejście do kopalni. Dary przyjęte, możemy schodzić w czeluści Cerro Rico.



Wszyscy, którzy byli w Kopalni Soli w Wieliczce,wiedzą mniej więcej, jak wygląda szlak turystyczny i zabezpieczenia w takim miejscu. Otóż... tutaj jest zupełnie na odwrót. Turyści wchodzą w korytarze, które są cały czas eksploatowane, w oddali słychać wybuchy dynamitu rozsadzającego skały, jakieś kable zwisają tuż nad głową, a co niektóre tuż nad wodą, sufit w niektórych miejscach jest przywalony i ledwo podtrzymywany przez dębowe belki, które chyba od lat nie były wymieniane. Jakby tego było mało na ścianach błyszczy się wspaniałym blaskiem... arszenik - tak, tak, ten silnie trujący. Przewodnik prosi, żebyśmy czasem nie dotykali ścian... Heh, witamy w diabelskiej kopalni. Idziemy wąskimi korytarzami, nasz kolega zatrzymuje się od czasu do czasu i wskazuje nam żyły cynku, litu, pirytu, drobne pozostałości srebra i złota. Nagle nasłuchuje i każe nam szybko wskoczyć w rozgałęziający się korytarz. Tam, gdzie przed chwilą staliśmy, z hukiem zjeżdża wagonik pchany i ciągnięty przez trzech mężczyzn. Górnicy w jakiś sposób zatrzymują ważący tonę wagonik z kruszcem i witają się z nami. Dostają od nas napoje gazowane, z wielkim trudem podnoszą wagonik, którego koła wypadły z torów i po chwili znikają z hukiem w ciemnościach.







Dalej przeciskamy się przez półmetrowej wysokości tunele, ogromną dziurą schodzimy  dwa pokłady niżej po śliskiej drabinie zawieszonej na linach - bezpieczeństwo przede wszystkim ;) W tunelu poniżej spotykamy kilkoro górników pracujących właśnie nad wydrążeniem nowego tunelu. Otrzymują od nas resztę prezentów i ku naszemu zdziwieniu, chętnie z nami rozmawiają, opowiadają o swojej pracy, zadają nam pytania. Są bardzo pozytywni, ale jak już wcześniej wspomniałam - uśmiech i pozytywne nastawienie, to tutaj, w kopalni, rzecz podstawowa. Nie chcemy im przeszkadzać, więc po kilku minutach ruszamy dalej. 

Dosyć kontrowersyjną rzeczą jest tutaj fakt, że w kopalni pracują także dzieci - nawet 8-letnie! Z reguły jeśli ojciec pracuje w kopalni, jego synowie od najmłodszych lat uczą się fachu.


Zwróćcie uwagę na policzki wypchane liśćmi koki



W końcu cali i zdrowi opuszczamy kopalnię. Raf kupuje kilka minerałów od starszej Boliwijki i autem podjeżdżamy na punkt widokowy położony na wysokości 4200 m n.p.m, z którego rozpościera się panorama na całe miasto. Póki co, nasz rekord wysokości :)






Tuż przed zachodem słońca wracamy do hostelu. To było niezłe przeżycie.


25 czerwiec 2015 - DZIEŃ 50.

Poranek rozpoczynamy od zwiedzania Casa de la Moneda - niegdyś największej mennicy, obecnie muzeum. 2-godzinne zwiedzanie z przewodnikiem rozpoczynamy od sal z obrazami przedstawiającymi świętych. Dalej poznajemy historię bicia monet i różne ich metody. Podziwiamy ogromne, drewniane maszyny niegdyś napędzane siłą mięśni niewolników bądź mułów, które służyły do wyrobu późniejszych monet. Oglądamy wyroby ze srebra i setki minerałów znalezionych w obrębie gór Potosi. Interesujące miejsce.




Resztę dnia spędzamy na spokojnie, spacerując po uliczkach i mercado central, kupujemy swetry z alpaki (jutro jedziemy do Uyuni, przed zimnem którego wszyscy nas ostrzegają) i wracamy do hostelu  pisać bloga. 







Wieczorem wychodzimy do knajpki na mecz Pucharu Ameryki - Boliwia vs. Peru. O dziwo mecz nie cieszy się dużą popularnością wśród mieszkańców. Może dlatego, że kilka dni wcześniej przegrali 5-0... 



Wracamy do hostelu, gdzie pakujemy swoje manatki - jutro wyruszamy w dalszą drogę...


Cheers!

Anna M.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy post i jak zwykle doskonałe zdjęcia;) Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń